Nigdzie nie jest bezpiecznie od zaginającej się rzeczywistości. Pojechaliśmy do rodziny na wieś, a warto było, bo nie widzieliśmy się kilka lat. No i na miejscu okazało się, co to jednak znaczy dobra, wyśrubowywana od pokoleń organizacja pracy w celu maksymalnego wykorzystania zasobów, które daje nam matka kura, przepraszam, natura. Co prawda, jak to teraz na większości na wsi, rodzina nie ma już ani konia, ani krowy, ani świnek, ani cielaków, jednak zabłysła ostatnią kurą (choć nie hrabiego Barry Kenta). Ludzie, co to była za kura! Przygotowali z niej rosół dla 10 osób, a na drugie karkówkę i z tego co zostało zrazy, do tego dostaliśmy ostatnie zniesione przez bohaterkę 40 jajek, cukinie i jabłka. Jak to powiedziała siostra cioteczna, teraz takich kur już nie ma, a kiedyś to się na kamieniu rodziły. Żałowaliśmy, że mleko z kury już się skończyło, a rodzinie pozostały z inwentarza już tylko suczka i kotka. Jednak jeszcze za młode i na jaka i na mięso.