Mój bezpośredni dowódca Motylanoga zwykł mawiać: "Raz na wozie, raz w nawozie". Był też wierny temu hasłu aczkolwiek nie do końca. Poległ wypadłszy z ciężarówki do maszyny rozrzucającej gnój po polach. Cóż "raz na wozie raz nawozem".
Co do niezapomnianego roku 1939 roku to mający nad nami wszelką przewagę wróg nigdy nie stosował wobec nas bab jako amunicji, co uznaliśmy za bardzo humanitarne. Bo taka baba to trafia poniekąd przez żołądek do serca, przewraca w głowie, potem szarga nerwy, rani serce, dziurawi kieszenie, zamienia dom w gruzowisko a na koniec wychodzi bokiem. Troszkę jak monsunowy wiatr: najpierw zwiewna i przyjemna a potem porywa domy i samochody.