Co mi przypomniało historię z cyklu "ebać kulawych" z najbliższej stacji metra. Otóż dojechawszy z bambetlami, dość już zmęczeni ich targaniem (zwłaszcza, że kółka bambetli zmęczyły się wcześniej i zastrajkowały), zamiast wyjść najbliższym wyjściem udaliśmy się w kierunku wskazywanym przez znajome piktogramy z wózkowiczem w poszukiwaniu windy, rampy, czy innych udogodnień.
Jak się okazało udogodnienia składały się z dużego, czerwonego przycisku, którym można było... otworzyć sobie dodatkową bramkę, zupełnie zresztą standardowej szerokości. A za nią były zupełnie standardowe schody.
My z bambetlami daliśmy radę. Ciekawe, jak ludzie na wózkach...