W stronach wiejsko - rodzinnych na sąsiedniej opuszczonej od lat posesji zaczęli się wczoraj kręcić dalsi sąsiedzi. Okazało się że bez żadnej wyraźnej przyczyny zajęły się tam chaszcze. Po chwili z wielkim wyciem zajechali strażacy, rozwinęli szlauch i pożar zdusili by tak rzec w zarodku. Po jakimś czasie lokalny policjant pozbierał zeznania. Czułem się trochę głupio bo opowiadałem co widziałem - to znaczy nic - z nożycami do żywopłotu w rękach. Wiadomo jak to jest: zaiskrzą takie nożyce i pożar gotowy (przynajmniej do znalezienia lepszego podejrzanego pasuje idealnie). Niemniej wszyscy doszli po deliberacjach do wniosku że denko od butelki skupiło światło.
Hm.
No i właśnie: pamiętacie te duszeszczypatielne opowieści w podstawówkach jak to lasy stają w ogniu od denek - soczewek z porzuconych butelek po "Bałtyckiej"? Kiedyś z kuzynem próbowaliśmy cokolwiek zapalić takim denkiem. Nie da się, zapewniam. Nawet przy użyciu nafty. Znowu ktoś poszedł wg najłatwiejszej opcji. Niczym po zabójstwie JFK...
Co prawda cztery prace temu kolega wstał z fotela i ustawił wielką warsztatową soczewkę na pantografie tak że skupiła słońce i podpaliła mu fotel. Śmierdziało przeokrutnie. No ale to, jak mawiał klasyk, zupełnie inna historia!