Po sobie, ale pewna historyjka piwna.
Otóż w czwartek miałem okazję być na przyjęciu zorganizowanym przez Browar Białystok, a w zasadzie Kompanię Piwowarską, której Browar jest częścią. Impreza poza standardowymi punktami o tyle ciekawa, że w programie było klejenie i malowanie kartek świątecznych oraz składanie karmników dla ptaków. Karmników, biorąc pod uwagę gospodarza imprezy, zbudowanego na bazie butelki.
Jednak głównym tematem dyskusji było, co dalej z Kampanią Piwowarską i z Browarem, bo od maja właścicielami są... Japończycy. Na razie nie dzieje się nic, ale wszyscy oczekują. I tu dochodzimy do sedna. Otóż w rozmowie z prezesem zakładu białostockiego dowiedziałem się, że w przyszłym roku będzie skromny jubileusz 250-lecia browaru. Z tej okazji jest szansa na reaktywowanie jakiegoś "starego" białostockiego piwa. Oczywiście natychmiast zasugerowałem "Magnata", jednak chyba szanse są mierne...
Dlaczego? Ano dlatego, że wyboru dokona centrala japońska, a tam ponoć bardzo żywa jest pamięć o pewnym japońskim żołnierzu z II WŚ, który bodaj jako ostatni wyszedł z dżungli na Filipinach w połowie lub pod koniec lat 80-tych XXw. A wyszedł, a w zasadzie uciekł, bo przypadkowo spotkany polski turysta (emigrant?) poczęstował go piwem "Dojlidy złote".