Autor Wątek: Odcinek nr. 7, czyli dziadek siódmy  (Przeczytany 1961 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Leon74

  • Łebmajstrowy
  • Pierdziel
  • Ekspert Toaletowy
  • *
  • Wiadomości: 714
  • słoiki dżemu truskawkowego +65535/-1
  • Płeć: Mężczyzna
    • 33741
    • Rodzina Poszepszyńskich Łebsajt
Odcinek nr. 7, czyli dziadek siódmy
« dnia: 30 Grudnia 2007, 14:01:09 »
W imieniu Baadera przesyłam 7 odcinek RP autorstwa Toma, niedługo będzie on dostępny także na naszej stronie.

Maryla: No i gdzie on się tak długo szwenda. Już prawie noc i trzeba siadać do kolacji.
Grzegorz: Nie przesadzaj Marylo, jeszcze jest całkiem widno, a po drugie nie jesteśmy jeszcze gotowi na Wigilię.
Maryla: Mów za siebie. Ja już skończyłam robić świąteczną zapiekankę z mąki, wody i maku. To wy nie jesteście najprawdopodobniej gotowi!
Dziadek Jacek: Ja już też właściwie skończyłem.
Maryla: Właśnie widzę. Ojciec prawie godzinę walczy z ta choinką, a robota nie posuwa się do przodu. Ten łańcuch rowerowy trzeba powiesić bliżej środka choinki, bo inaczej wszystko znowu się przewali.
Dziadek Jacek: Jak to! Jak to! Nie widzisz, że prawie już ją ubrałem?! O wiele gorzej mieliśmy w niezapomnianym roku 1905 w obleganym Port Artur. Pamiętam jak o godzinie czternastej dwanaście wezwał mnie mój osobisty przełożony, legendarny już dziś kapral Jedziniak i powiedział „Macie tu”, powiada, „Poszepszyński, siekierę i mapę okolicy. Idźcie na wzgórze nr 13 i
przynieście choinkę bo zmrok już się zbliża i czas pomyśleć o Wigilii. Do trzech razy sztuka. Dwóch żołnierzy przed tobą już wysłałem ale żaden nie wrócił bo widać snajperzy japońscy maja dziś dobry dzień. Was Poszepszyński diabli nie wezmą, bo i tak już jesteście ich własnością za wszystkie numery jakie dotychczas wywinęliście, a wiec jest szansa, że w końcu przyniesiecie to drzewko. Pamiętajcie tylko aby drzewko było gęste i nie za duże bo się nie zmieści do ziemianki”. Cóż miałem robić, okręciłem się dla zamaskowania prześcieradłem ściągniętym z pryczy Romka Kwiatkowskiego i zacząłem się przekradać przez pozycje japońskie. Jak zwykle trzynastka przyniosła mi szczęście i już po dwóch godzinach wypatrzyłem ładną choinkę. Problem był jednak w tym, że mandżurskie choinki rosną bardzo wysokie. Postanowiłem ściąć sam czubek jednej z nich i dlatego wspiąłem się po gładkim pniu na wysokość ponad 40 metrów. Mówię wam, co za wspaniały widok roztaczał się pod moimi stopami! Od tego widoku dostałem takiego lęku przestrzeni, że nawet nie było mowy o drugim spojrzeniu w dół. Gdy już wyżej nie moglem się wspinać okazało się że nade mną siedzi Sebek Sewastopolski i tez boi się spojrzeć na ziemię. Sebek tez postanowił uczcić Wigilię i z prochu wyjętego z pocisków karabinowych i kawałków bambusa zrobił wspaniałe mandżurskie ognie sztuczne. Wszedł na drzewo aby je stamtąd odpalić i nieoczekiwanie nabawił się leku przestrzeni. Okazało się tez, że przekradając się przez japońskie pozycje zgubił zapałki. Ponieważ ja miałem zapałki, po naradzie postanowiliśmy odpalić wszystkie ognie razem aby wzmocnić efekty wizualne całego tego pięknego widowiska. Gdy zapaliliśmy prawie jednocześnie 40 lontów okazało się że nie bardzo wiadomo gdzie możemy się schronić przed duszącym dymem wydzielającym się że spalanego prochu. Nie to jednak było najgorsze. Podmuch startujących fajerwerków ściął czubek drzewa i zdmuchnął mnie i Sebka kurczowo trzymającego się mojej lewej nogi. Ponieważ zrobiło się już całkiem ciemno i nie widzieliśmy pustej przestrzeni pod nogami, przeszła nam agorafobia ale od wybuchów i falowania rozgrzanego powietrza dostaliśmy choroby morskiej. Mówię wam co to był za wspaniały lot! Rzygaliśmy jak koty!
Maryla: Akurat, czy ojciec myśli że ja jestem taka naiwna, że wierzę w tak bzdurne opowiadania? Przecież po takim wybuchu i upadku z tej wysokości zabilibyście się.
Dziadek Jacek: Co ty tam wiesz garkotłuku. Uratowało nas to, że prześcieradło maskujące w które byłem owinięty w czasie eksplozji rozwinęło się i posłużyło nam za spadochron. Trzeba przyznać że się trochę okopciło, ale i tak świetnie nam służyło. Dodatkowo nasz upadek zamortyzowała zaspa śnieżna i japoński snajper na którego spadliśmy. Na tego Japońca załadowaliśmy choinkę i jak na toboganie zjechaliśmy na nim że wzgórza nr 13 prosto do obleganego Port Artur. Za dostarczenie choinki i Japończyka zostaliśmy nagrodzeni dwoma dniami urlopu ale za kradzież prochu i za głupie fajerwerki w środku nocy sąd polowy ukarał nas trzema dniami aresztu. W sumie i tak nam się opłaciło bo nagroda i kara prawie się zredukowały a my poszliśmy jeszcze na 24 godziny do aresztu garnizonowego. Tak wiec Wigilię spędziliśmy w ciepłym, zacisznym pomieszczeniu, a reszta oddziału ruszyła odpierać atak japoński, sprowokowany przez nieuzgodnione wcześniej ostrzelanie pozycji japońskich fajerwerkami. Trzask prask i po wszystkim.
Grzegorz: Czy ojca opowiadania zawsze muszą być aż tak głupie? Naprawdę dawno już nie słyszałem czegoś równie idiotycznego.
Dziadek Jacek: To wcale nie było takie złe. Dopiero teraz powiem wam coś naprawdę idiotycznego. Pamiętam jak raz kapral Jedziniak...
Maryla: No już dobrze niech ojciec dokończy ubierać tę choinkę i nie opowiada nic nowego.
Dziadek Jacek: Wy mnie tu zagadujecie i nie zauważyłem że wrócił Maurycy! Ale ale, czy pada deszcz? To dziwne bo na zewnątrz jest minus 10 stopni a mój wnuk jest cały mokry. A możne ty się tak potwornie pocisz kochaneczku, co?
Maurycy: Dziadek ma trochę racji bo musiałem bardzo szybko biec a po drugie wpadłem do wody dwa razy, bo lód się pode mną załamał.
Maryla: To nie lepiej było wracać z Pragi przez most? Lód na Wiśle jest jeszcze taki cienki, że nie powinieneś ryzykować.
Maurycy: Co wy tam wiecie. Dziś uciekłem od śmierci która była naprawdę blisko mnie.
Grzegorz: Nie przesadzaj. Miałeś jechać na Pragę na bazar po karpia. Nie rozumiem dlaczego wracasz cały mokry i do tego bez ryby.
Maurycy: Jak zwykle miałem ja ukraść na bazarze, ale handlarze wszystkie ryby sprzedali i nie było co kraść. Postanowiłem więc udać się do praskiego ZOO bo wiem, że tam w pawilonie akwarystycznym ryby zawsze były. Ponieważ dziś ZOO jest nieczynne zakradłem się od zaplecza do ciemnego pawilonu i postanowiłem z największego akwarium złapać największą rybę. Gdy mocno ja uchwyciłem dwoma rekami szarpnęła mnie ona z niewiarygodna silą i wciągnęła do zbiornika. Tabliczkę z informacją, że to nowy nabytek ZOO - "żarłacz ludojad", zobaczyłem dopiero po tym jak udało mi się rozbić przednia szybę zbiornika i szczęśliwie wydostać z tego pechowego akwarium. Szczęście dopisało mi jednak bo po kwadransie połowów udało mi się złowić w innym zbiorniku tłustą, dorodną welonkę.
Dziadek Jacek: Co ty mówisz? Naprawdę złapałeś Złotą Rybkę?
Maryla: To gdzie ja masz? W której kieszeni ja najprawdopodobniej schowałeś? Nie opowiadaj tyle ale szybko dawaj ją na patelnię.
Maurycy: A skąd Dziadek wiedział że to prawdziwa Złota Rybka?
Dziadek Jacek: Nie wiedziałem i zażartowałem, ale dziś jest Wigilia, cudowny czas, a więc i zwierzęta potrafią mówić ludzkim głosem.
Maurycy: A żebyście wiedzieli że to była prawdziwa Złota Rybka i za uwolnienie obiecała mi, że spełni trzy życzenia jakie zostaną wypowiedziane po moim powrocie do domu. To niekoniecznie muszą być moje życzenia mogą być tez wypowiedziane przez innych domowników.
Dziadek Jacek: To dobrze że Złota Rybka pamiętała o najstarszym z Rodu Poszepszyńskich. Chce aby zawitał do nas w wigilijny wieczór gość z tym, no... no... Mam! Z workiem na plecach.
Grzegorz: Czy wyście w zasadzie ogłuchli!? Ktoś dobija się do drzwi wejściowych, a wy nic nie słyszycie.
Maryla: To na pewno pan Włodek znowu chce pożyczyć łyżkę soli. Nie otwierajcie mu. Postoi pod drzwiami parę minut to sobie pójdzie. I tak jeszcze nie oddal cukru który pożyczył pół roku temu.
Grzegorz: Ale ty jesteś wstrętna Marylo. My tu zastanawiamy się jakie życzenia wypowiedzieć a ty mówisz o tak przyziemnych sprawach...
Maurycy: Ja to bym chciał poznać swego pra, pra dziadka.
Dziadek Jacek: To masz bardzo piękne życzenie
Maurycy: Ja osobiście też nigdy swego pradziadka nie widziałem.
Maryla: A ja bym chciała, aby miłość żarliwym uczuciem, znowu połączyła rozłączonych kochanków. Och Leon, Leon...!
Grzegorz: No pójdzie w końcu ktoś otworzyć te drzwi do cholery? Ja nie mogę bo jestem w łazience.
Maryla: A pan tu do kogo? Czemu wali pan tak mocno w nasze drzwi? No, no tylko nie z rękami bo zaraz zadzwonię po policję. Maurycy weź siekierę i chodź tu do drzwi bo jakiś brudny, nieproszony, podejrzanie wyglądający facet z workiem żeglarskim na plecach wpycha się na siłę do naszego mieszkania.
Albert: Nazywam się Albert i jak widzę w końcu odnalazłem moją kochaną rodzinę!
Grzegorz: Ojcze, czy w rodzinie Poszepszyńskich był ktoś o imieniu, w zasadzie, Albert?
Dziadek Jacek: Kiedyś mój ojciec mówił, że jego ojciec nazywał się Albert ale to było bardzo, bardzo dawno temu i niewiele z tego pamiętam.
Albert: Jacku, mój kochany wnuku nie poznajesz mnie, to ja twój zaginiony dziadek!
Dziadek Jacek: Wyglądasz na ggóra 45 lat choć jesteś łysy, masz podbite oko fioletowego koloru i czerwony nos. Ja w lipcu ukończyłem 103 lata. Jesteś trochę za młody aby być moim dziadkiem.
Albert: Tylko pozornie. Tak to wygląda tylko na pierwszy rzut oka. Przed wielu laty gdy wędrowałem po Tybecie aby w Himalajach odnaleźć legendarnego Yeti, człowieka śniegu, wielka lawina zmiotła mnie ze ścieżki biegnącej przez lodowiec. W ten sposób zahibernowalem pod lodem na długie dziesięciolecia. Niedawno z powodu globalnego ocieplenia lodowiec się rozpuścił i znowu ujrzałem słońce nad głową. W książce telefonicznej w Katmandu znalazłem wasz telefon i adres i tak was w końcu odnalazłem. Jacusiu, aleś ty wydoroślał przez te ostatnie sto lat!
Grzegorz: Znowu ktoś wali w drzwi. Do jasnej ch... chusteczki, kurteczka wasza mać, ostatecznie w Wigilie w naszym domu powinien wreszcie zapanować świąteczny spokój i cisza! Czy ten hałas nigdy się nie skończy!?
Maryla: O Leon! Ty tutaj najdroższy? Ja naprawdę teraz nie mogę, no sam rozumiesz, Grzegorz jest w domu!
Ślepy Leon: Szaconeczek wszystkim. Właśnie wyklepałem z młyna...
Albert: Leon, to naprawdę ty kocurku?
Ślepy Leon: Albercik to ty mordo nasza kochana, tak się ciesze cwelu mój najdroższy... Po wyjściu z kicia wszędzie cie szukałem i we Wronkach i na Rakowieckiej a ty tu się zamelinowałeś? Co za niemożebny fart!
Dziadek Jacek: No i widzisz Maurycy! Złota rybka jednak spełniła wszystkie nasz życzenia. Przyszedł gość z workiem, ty odnalazłeś pra, pra dziadka i gorąca miłość połączyła rozłączonych kochanków! Trzask prask i po wszystkim!!!
« Ostatnia zmiana: 30 Grudnia 2007, 14:02:46 wysłana przez Leon74 »
"Obsesja destrukcyjna dezawuuje krańcowość".
Pzdr, Leon Junior (widzący).

Offline Fasiol

  • ZOMOwiec
  • Kombatant Wojny Rosyjsko-Japońskiej
  • *****
  • Wiadomości: 21000
  • słoiki dżemu truskawkowego +65535/-10
  • Płeć: Mężczyzna
Odp: Odcinek nr. 7, czyli dziadek siódmy
« Odpowiedź #1 dnia: 30 Grudnia 2007, 18:56:27 »
;D ;D ;D
Bóg stworzył ziemię, niebo i wodę, księżyc i słońce. Stworzył człowieka, ptaki i zwierzęta. Ale psa nie stworzył. Bo psa już miał.

Offline Cezarian

  • Pierdziel
  • Kombatant Wojny Rosyjsko-Japońskiej
  • *
  • Wiadomości: 51643
  • słoiki dżemu truskawkowego +65535/-32
  • Płeć: Mężczyzna
  • Ja tu tylko bałaganię...
Odp: Odcinek nr. 7, czyli dziadek siódmy
« Odpowiedź #2 dnia: 01 Stycznia 2008, 21:13:57 »
Widzę, że sparwy u Poszepszyńkich Toma nawarstwiają się i spiętrzają coraz bardziej i coraz ciekawiej. Tylko, że Maurycy wypuścił welonkę, to nie uwierzę. Wydobyłby z niej od razu spełnienie życzeń, a potem, trzask prask i po szystkim.
Ceterum censeo Carthaginem esse delendam.

Offline 666

  • Łeb-Majster
  • Młodszy Techniczny Telewizyjny
  • Kombatant Wojny Rosyjsko-Japońskiej
  • ***
  • Wiadomości: 4910
  • słoiki dżemu truskawkowego +667/-666
  • Płeć: Mężczyzna
    • 4915610
    • Maciej Zembaty - strona nieoficjalna
Odp: Odcinek nr. 7, czyli dziadek siódmy
« Odpowiedź #3 dnia: 01 Stycznia 2008, 22:33:29 »
Biedna, prawda, welonka. ;D
nie graj ze mną...

Offline Cezarian

  • Pierdziel
  • Kombatant Wojny Rosyjsko-Japońskiej
  • *
  • Wiadomości: 51643
  • słoiki dżemu truskawkowego +65535/-32
  • Płeć: Mężczyzna
  • Ja tu tylko bałaganię...
Odp: Odcinek nr. 7, czyli dziadek siódmy
« Odpowiedź #4 dnia: 07 Stycznia 2008, 11:16:14 »
Biedna, prawda, welonka. ;D
A może ona jest biedna, bo śmierdzi rybą (rybom)?
Co zaś do choinki świątecznej, to mój znajomy kupił sobie trzymetrową (mieszka w bloku), pociął na trzy równe części i powiedział, że będzie miał choinkę na trzy kolejne święta.
Co dom, to obyczaj, jak to mówią. W końcu inne bywają (chyba) obyczaje w domu wariatów i w domu publicznym. Natomiast dom pomocy społecznej prawdopodobnie łaczy obyczaje tych różnych domów. 0:)
Ceterum censeo Carthaginem esse delendam.