Cóż nie wiedziałem, że wątek jest przez kogoś czytany, stąd też nie był on dokończony. Jak odzyskam książkę o sekretach historii nie omieszkam dokończyć opowiadania. Może nawet pokuszę się o rozbudowanie opowiadania, alternatywne zakończenia itd.
Jestem gotów nawet urządzić konkurs na najlepsze zakończenie opowiadania. Nagrodą będzie kot mandżur, niestety niekompletny, bo po spacerze na polu minowym
_________
Gdy napastnik stał się bardziej napastliwy, wręcz dochodziło do zręcznych walk wręcz przy pomocy broni ręcznej. Wtedy obrońcy postanowili lecieć sobie w kulki z wrogiem szczelnie w Kamieńcu na nich leciało 500-600 kamiennych kul armatnich dziennie. Po dwóch dniach Turcy postanowili negocjować, żeby jakoś wywabić obrońców z twierdzy. Ponieważ jednak prośba bezwarunkowej kapitulacji nie została podparta argumentami finansowymi stare walki rozgorzały na nowo, a rozsierdzony postawą najeźdźcy Makowiecki rozkazał wypalić z wszystkich działających dział. Niekończące się bombardowania sprawiły, że obrońcy padali nie tylko od pocisków, ale przewracali się od walającego się wszędzie gruzu oraz braku wód, wody. W nocy z 24 na 25 sierpnia aby uniknąć wysadzenia, załoga sama wysiadła z Nowego Zamku. Nazajutrz Turcy zrobili taką minę, że w Starym Zamku doszło do wyrywkowych wyrw w murach. Wołodyjowski, wraz z dwoma innymi rycerzami własnymi tyłami bronił jednego z wyłomów, aż do przybycia posiłków (grochówki) które skonsumowane odepchnęły wroga. Turcy nieprzerwanie kopali dołki pod obsadą zamku i szukali na nich kompromitujących kwitów. Przypadkowo zniszczyli zapasy alkoholu spoczywające w zamkowych piwnicach, alkowach, mesach, komnatach i krużgankach. Obrońcy zaczynali trzeźwieć powoli zdając sobie sprawę iż najeźdźców faktycznie jest dużo, a nie że mieniło im się w oczach.
W tej beznadziejnej dla obrońców sytuacji rankiem 26 sierpnia postanowiono poddać twierdzę. Do wezyra Koprolita wysłano trzech parlamentariuszy (jeden trzeźwy podpierał dwóch jeszcze pijanych co wyglądało jak logo firmy Atari). Turcy postawili sprawę jasno: obrońcy wraz z dobytkiem, żonami, dziećmi, końmi, psami, kotkami, świnkami morskimi mogą swobodnie opuścić zamek, ale nie wolno im brać zamku ze sobą. Tym którzy zostaną zagwarantowano, iż zachowają nietykalność osobistą, cudzobistą, majątkową, oraz pełną tolerancję religijną, pod warunkiem, że uznają cywilizację śmierci (wiadomo eutanazja, homoseksualizm i inne takie). Po krótkim namyśle obrońcy uznali, że z wielką przykrością będą musieli zostawić swoje żony w zamku. Podczas podpisywania traktatu coś strzeliło w zamku. Przerażeni mieszkańcy myśleli początkowo, że wszyscy Turcy strzelili miny.
Wkrótce okazało się że to mjr artylerii Heyah-king który przypadkowo na kacu lub umyślnie na kacu podpalił znajdujące się w wierzy beczki z prochem. W wyniku zawalenia się wierzy kilkuset jej rezydentów miało tak dużo na głowie, że wkrótce umarło. Zamiast manny z nieba spadł deszcz cegieł i kamieni, którego wystarczyło jeszcze pułkownikowi Wołodyjowskiemu, na kurhanik w tym miejscu, w którym akurat stał.
Zgodnie z polską logiką każącą wynosić na piedestał tych co dali się zabić, Wołodyjowski pośmiertnie odebrał z rąk biskupa kamieńskiego tytuł "Naszego Hektora 1672"