NAJBRZYDSZA
W pewnym klubie męskim panowie rozdyskutowali się nad problematem posiadania brzydkiej żony. Dość rzeczowa początkowo analiza, przekształciła się w bezładne przerzucanie się argumentami, aż doszło do mało, doprawdy, eleganckiej kłótni z użyciem niezweryfikowanych zarzutów wzajemnych o brak doświadczenia w dziedzinie. Niebezpieczną temperaturę dyskursu udało się zredukować dopiero prezesowi klubu, poprzez zarządzenie konkursu z wysoką nagrodą. Miał ją otrzymać ten, który jeszcze tego wieczoru wylegitymuje się żoną o urodzie w całości usprawiedliwiającej użycie określeń i zaklasyfikowań, jakich dopuścił się w wcześniejszym sporze. Wyłoniono trzech kandydatów i niezależną komisję, następnie przystąpiono do składania natychmiastowych wizyt we wskazanych domostwach.
Pierwsza zwizytowana żona okazała się być po wypadku samochodowym, który znacznie ją zeszpecił, ale kiedy nałożyła pośpieszny makijaż i ciemne okulary, zyskała na tyle, że została zdyskwalifikowana. Druga wyglądała na brzydką od urodzenia, ale w toku indagacji wyszło, że nie jest krajanką, lecz pochodzi z kraju znanego z najmniej pięknych kobiet na kontynencie. Po krótkiej naradzie jury jej kandydaturę też oddaliło. W trzecim domu gospodarz wprowadził gości do kuchni, ze środka pomieszczenia odsunął stół i otworzył klapę w podłodze. Krzyknął: żono!
- A czego tam znowu! - z czeluści piwnicy padła odpowiedź, która zaintrygowała oceniających wyjątkową nieurodziwością tonu.
- Wychodź i chociaż raz nie zrób mi wstydu - kontynuował wywabianie gospodarz.
- Mom założyć podwójny worek na głowe?
- Nie, właśnie. Wyjdź bez worków.
- A te pod oczami, to zaplastrować, czy co?
- A niech latają. Możesz, najwyżej, zrolować, żebyś jakiejś drzazgi w wyrąbie nie zaliczyła.
- I tak, pewnie, nosem zahaczę, bo dawno nie wyłaziłam!
Członkowie komisji spojrzeli po sobie, przygładzili zjeżone włosy i postanowili przyznać nagrodę bez wymaganych oględzin.
Po tygodniu zwycięzca wypisał się z klubu. Po odebraniu vadium, podczas aperitifu klubowi koledzy zapytali go o przyczynę odejścia.
- Pamiętacie, kiedy zapisywałem się do klubu? - Wszyscy narzekaliście na swoje żony. Wtedy zdecydowałem się wstapić. Nie to - żebym ja też narzekał: Moja żona jest wybitną, przeciętnej urody aktorką, ale bardzo konfliktową, kiedy idzie o sprawy zawodowe. Wylatywała z każdego zespołu. A ja, przecież, muszę z czegoś żyć.
- Rzeczywiście. Zdecydowanie! - przyświadczyli klubowicze.
- Chyba nie ma co dalej tłumaczyć. Obecnie mam status kandydata do pewnego klubu, w którym każdy bezwstydnie przechwala się - excuse-moi - przepaścistością pochwy swojej żony. A moja żona, trzeba wam wiedzieć, potrafi zagrać wszystko.