Dałem dzisiaj po zniczowskiej robocie. Sokółka, niejaki Kundzin (gdzie to ludzi nie chowają...), Zabłudów (znana już na forum mama kolegi z pracy, która odmawiając Hemingwayowi doprowadziła go do ostatniego celnego strzału w życiu) oraz cztery cmentarze w Białymstoku.
Najważniejsze jednak nastąpiło dopiero wieczorkiem. Z dwójką kumpli zapoczątkowaliśmy nową, nie do końca świecką tradycję. Zorganizowaliśmy otóż pierwszy, do tego oczywiście od razu jubileuszowy, zjazd Dziadowy. Wspominający "Dziady" wieszcza, postanowiliśmy objechać groby naszych ojców i na każdym kropnąć kapkę Beherovki. Oczywiście, jeden nie pił, w tym roku padło na mnie. Mimo wściekle padającego deszczu wyjazd udał się nadzwyczajnie. Przede wszystkim złożyliśmy wyrazy uznania koledze, który chowając ojca w grudniu ubiegłego roku, umożliwił nam dziadową inicjatywę. Liczba ojców po tamtej stronie trawy przeważyła bowiem ilość po tej.
Odmówiliśmy katolickie i prawosławne (jeden z kolegów) modlitwy za zmarłych i wypiliśmy za zdrowotność dusz naszych fatrowskich i bratowskich. Grobowe spotkania wprawiły nas w tak dobry humor, że nawet nie czyniliśmy zbyt dużych wyrzutów jedynemu z nas, którego ojciec nadal żyje. Przyszły rok zapowiada się o wiele ciekawej, bo ja przejmuję stery piersiówki.