Jeden radca jest mi wdzięczny za moje uczynki wobec niego w sprawach, na których ja się zmam, a on nie. Mam spór z instytucją państwową o pieniądze, które mi się należą. Radca proponuje, że rozezna się w sprawie, że to jest do wygrania na pierwszej rozprawie, a za stawiennictwo w sądzie - najwyżej oprzemy sprawę o bufet. Kiedy zbliża się już termin, mój radca opuszcza ze względów rodzinnych Warszawę na zawsze, ale dzwoni, przeprasza i mówi, że poprosił kolegę, żeby się mną zajął, bo jemu teraz dojeżdżać trudno. Umawiam się z tym kolegą na rozmowę, która ma rozstrzygnąć, czy mu zlecę zastępstwo procesowe, czy nie. Z rozmowy wynika, że on by się podjął, za opłatą od 1500 zł wzwyż, a za dzisiejszą rozmowę jestem winien jemu zł 150 i fiskusowi 34,50 od tej kwoty. Za co ten podatek - ja się pytam? Czy ja się wzbogaciłem?