Niemieckie zwyczaje pogrzebowe.
Dzisiaj będzie od początku do końca autentyczna historia o temacie jakże nam bliskim, a więc o zwyczajach pogrzebowych. Dla uproszczenia: niemieckich zwyczajach pogrzebowych z XII i XIII w. Niemieckie Cesarstwo miało wówczas wiele do zrobienia w Europie, zwłaszcza w Italii, ale także w krajach Lewantu, nie od rzeczy warto także wspomnieć o udziale niemieckich Cesarzy i wielmożów w wyprawach krzyżowych, Jak choćby słynny Fryderyk Barbarossa, który utonął w rzece Salef nie słuchając rad Gonza, że żabka to jest co prawda łatwy styl do pływania, ale nie w pełnej zbroi, nawet zbroi pozłacanej i poświęconej.
Otóż, jak to zawsze na takich wyprawach, trup ścielił się gęsto, a zmarłych trzeba było jakoś z powrotem zawieźć do Niemiec. Wymyślono więc… gotowanie zwłok. I to nie takie sobie, rzec by można, tuzinkowe. O nie. Gotowano zwłoki aż do oddzielenia się części miękkich od kości. Następnie suszono szkielet, części miękki konserwowano osobno, nie zapominano także o „upuszczonych” wcześniej wnętrznościach. I tak z cesarza, biskupa lub udzielnego księcia pozostawało kilka „ciał”, które można było pochować w różnych miejscach. A potem stroimy sobie żarty, że tu leżą szczotki biskupa X i tam, i tam także leżą, jak głowy Kim Ir Sena.
Co ciekawe, jak w każdej robocie, tak i tu bywały sytuacje nadzwyczajne. Ponoć w 1159 r. podczas jakiś wojen w Italii, malaria poczyniła wśród wielmożów takie spustoszenie, że służba przygotowując (to znaczy przegotowując) we wspomniany sposób ich ciała, nie miała wystarczającej ilości… kotłów i musiano je sobie nawzajem wypożyczać lub podbierać. I znowu okazuje się, że logistyka na wyprawach to podstawa…