No ja wiem... Ale przypomniało mi się, jak to gdzieś opisywano, jak to koczownicy z jurt specjalnie podawali takiemu cywilizowanemu gościowi baranie oko jako przysmak, sami nie jedli, że niby od ust sobie ten specjał specjalnie odjęli, a w duchu mieli polewkę, że tak ładnie "miastowego" wkręcili. A on nie miał wyjścia i zżerał to ohydztwo, bo nie chciał gospodarzy urazić...
To podobno gdzieś na wschodzie było, na jakichś północnych pustkowiach... Oh, wait...