Zasadniczo, to filmy powinny składać się tylko z trailerów.
Ja znam co najmniej dwa, ale to jest dość popularny trend, w których interesujących scen było na jakieś pięć minut, czyli wystarczająco na trailer właśnie, a resztę trzeba było oglądać na przewijaniu.
Jeden to RRRRRRRRRRRRRRRRRRRRR! (mogłam się pomylić o kilka R, cytuję tytuł z pamięci) - spodobał mi się trailer serwowany przed Asterixem, a potem okazało się, że wszystkie nie obrażające inteligencji dowcipy były zawarte właśnie w trailerze, a przy reszcie gacie opadały.
Drugi to Avengersi, tu było odwrotnie. Zaczęłam oglądać, okazało się, że jest kilka dobrych scen, a między nimi mnóstwo tzw. akcji - czyli nic się nie działo. Obejrzałam na przewijaniu, ale nie żałuję, bo jak dla mnie Robert Downey Jr może zagrać nawet książkę telefoniczną...