U nas jak zwykle się dzieje. Znajoma skrzypaczka doznała takiej chrypki, że jak wczoraj zadzwoniła do niej do pracy – oczywista na komórkę – mama, to usłyszawszy głos było nie było własnego dziecka, poprosiła, aby ten głos poprosił jej córkę do telefonu.
Z kolei dzisiaj mówi wyraźniej lepiej, co nie znaczy, że wyraźniej. Jednak rano siedziała na fotelu jakaś taka niewyraźna, jakby zielonkowata. Na troskliwe pytanie, co jej jest, dla pewności poparte wylaniem na nią wiadra wody (z baniaka z wodą do picia, nie możemy bowiem narazić się na zarzut polewania pracownicy wodą niezdatną do picia), wyszeptała, że to prawdopodobnie od choroby lokomocyjnej. Trudno, z chorobą nie ma żartów, zabroniliśmy jej tedy używania fotela obrotowego, na którym siedzi. Obecnie dostała śliczny, ręcznie rżnięty stołeczek, fakt, że ciut ciut za niski, ale za to może oprzeć brodę na blacie biurka.
Jednak z tzw. „głemboko trosko” pochyliliśmy się nad jej problemami zdrowotnymi pytając, czy nie chce aby pójść do domu, bo w zasadzie ani mówić z powodu chrypy, ani pisać z powodu twarzy, która nurza się w zieloności i jak łódka brodzi, nic robić nie może. Odmówiła twierdząc, że ani chrypa ani tym bardziej twarz nie przeszkadzają jej w grze na skrzypcach.
I jak tu nie chwalić naszej kadry?