Czasem warto zarwać całą noc lipcową, bo spektakl potrafi urządzić nieziemski, choć krótka.
Zaczęliśmy od zachodu słońca pod Częstochową. Potem wzeszedł Księżyc w pełni a za nim jak na sznureczku Jowisz i Saturn. Małopolska powitała nas wschodem słońca w oparach mgieł rozścielonych nad Wisłą i olśniewającą Wenus w roli Gwiazdy Porannej.
Jak to się czasem składa. Jestem w rodzinnych okolicach wiejskich we Małopolszcze. Noc tam ciemna jak w .... ok, niepoprawne. No ciemna. I tak mi przyszło do głowy by wyjść z nieco zapomnianą lornetką produkcji rosyjskiej (sprzęt solidny choć ma taką "artyleryjską" instrukcję odczytu odległości z różnych podziałek ale samej podziałki nima - sawsiom cywilnaja) poszukać komety. Miała być rano ale co tam. A nuż? Łyssy jeszcze nie wzeszedł, komety ani śladu więc popaczyłem na jasną gwiazdę.
Pyk. Jowisz i - oczom nie wierzę - jego cztery księżyce na prawo niemal w linii.
Trochę na lewo - obraz drgał ale widać - pierścienie wokół żółtawej nieco tarczki. No toż to Saturn.
Wciąga takie paczenie niczym chodzenie po bagnach. Zdarzało mi się robić fotki nieba, ze wspaniałego kupionego okazyjnie statywu i radzieckiego obiektywu (nomen omen) Jupiter ale one nie wszystko łapią. Przez lornetkę okazuje się że niebo jest pełne życia. Zasuwają satelity, obraz zakłóca od czasu do czasu świetlik... Zachęcony wylazłem z barłogu o 4 rano. No i faktycznie Wenus (komety nadal nie dowieźli). Dalsze obserwacje zakłócił kolega Kogut który zaczął drzeć dziób co wywołało reakcję łańcuchową: pieski sąsiadów przybiegły i domagały się myziania. No i tak zacząłem zagladać na Alledrogo... Małe teleskopy są w zasadzie w zasięgu... Dobra. A kysz!