A jeszcze, a propos prawidłowej diety.
Uziemiły mnie te smarki i kaszel, ani do fizycznej ani do umysłowej roboty sie nie nadaję, wykorzystuję więc czas na porządkowanie mocno zaległych zdjęć.
I co i rusz trafiam na przykłady owianej legendą zdrowotności diety śródziemnomorskiej. A to carbonara ze śmietaną i boczkiem, a to liczne pastelarias portugalskie z flagowym w okolicach Lizbony "pasztetem z denata" (pasteis de nata) na czele... W ogóle prtugalski obowiązek zjedzenia deseru, nawet do śniadania...
Ale palmę pierwszeństwa dzierży chyba kultowa podobno kanapka reprezentująca lokalną kuchnię Porto. Francensinha to się nazywa, składa się z kanapki z mięchem (czyli w zasadzie hamburgera), na to jajko sadzone, na to ser żółty topiony, na to sos pieczeniowy, do tego fryty.
E voila, kuchnia śródziemnomorska.
Nie dałam temu potworowi rady, mimo, że byłam głodna.