Taaa...
Poproszono raz starą hrabinę, żeby się podzieliła wspomnieniami z pamiętnego roku 1789.
Hrabinie oko zabłysło: - Ach, to były czasy! Te bale, te podróże, te romanse! Ten przystojny markiz de... ach, nie pomnę nazwiska... Tak, tak, jakże cudowny był świat...
- Ależ hrabino! A rewolucja, terror, gilotyna?!?
- A tak, tak... Ale ja miałam wtedy osiemnaście lat...
No więc pewnie mam spaczony obraz PRLu (a w zasadzie tego fragmentu tej wielowymiarowej historii, który mogę pamiętać), ale mimo, że większość tego co mogę pamiętać upłynęła między '81 a '89, to jakoś straszliwego ogólnokrajowego Gułagu nie pamiętam. Chyba jednak nie tylko dlatego, że miałam wtedy 18 lat.
Piasek jak piasek.
Ale czasu wszyscy wtedy mieli więcej.
Widzę to teraz, kiedy dzieciaki zostają w szkole do osiemnastej, bo rodzice zasuwają w korpo osiem godzin od ósmej do ósmej. I bardzo chętnie zostawiają nam swoje pociechy w święta i soboty, jeśli jest taka możliwość. Bo albo idą do roboty, albo chcą zwyczajnie odpocząć, albo po prostu nie wiedzą, co mają zrobić z tą małą, obcą osobą, z którą widzą się ze dwie, trzy godziny dziennie...
Kiedyś straszono rodziców, że Stalin im zabierze dzieci do szkół z internatem, żeby je uformować na pionierów komunizmu.
Teraz nie trza Stalina, sami oddają...