No i chyba po wajrusie. A było tak:
* Trochę przed Wielkanocą moja Pani nakazała mi wsadzić w pyszczek (mogło być o wiele gorzej) termometr i poczekać na wynik. Wyszło niepokojące 36.8. Można się dziwić ale całą moja rodzina od strony mamy ma standardowo gadzie 35.5. Nie wiem, albo mutacja albo przeciwnie: atawizm z czasów gdy praprzodkowie buszowali w ciepłych i wilgotnych dżunglach Gondwany, wymachując ogonami.
* W same święta zrobiło się nieciekawie: przez dwa dni 38. Zacząłem się orientować w działaniu korpoaplikacji gdzie podobno da się zaklepać wizytę u lekarza.
* Pewności nadal nie było ale na razie dominowała teoria przeziębienia: tak wyszło że za bardzo uwierzyłem w wiosnę i po zwyczajowych 7 km biegu po osiedlu postałem w kolejce pod sklepem (Achtung!!! Nur 8 Manner!!!). A wcale nie było tak ciepło.
* Temperatura spadła ale wyłączył się zapach (kawy nie czułem zupełnie ale Musztarda Angielska Roleskiego nadal kręciła). Rad nierad "zamkłem" się na wszelki wypadek na autokwarantannę.
* Tydzień temu test z krwi wykazał przeciwciała typu... nie pamiętam, mądrego, na poziomie 36.
Ciekawe jak długo będą...