Druga połowa maja, więc najwyższy czas na reaktywowanie wątku komunijnego. A powód ku temu jest niemały, gdyż w końcu, po wielu latach starań udało mi się być na przyjęciu II-go komunijnym. We wedniu wczorajszym byliśmy wraz z moją osobistą małżonką na dwóch komuniach. Pierwsza, standardowa - chrześniaczka, rower, życzenia, posiłek, brak alkoholu. Wyróżnił się jedynie ksiądz prowadzący (lider?), który w kazaniu przypomniał, że w tym roku mija 25 rocznica ślubów kapłańskich, a dopiero 24 rocznica nocy poślubnej. Natychmiast spontanicznie (?) zareagowała jedna z najbardziej rozwiniętych komunistek zrywając z głowy welon(?!) i rzucając go za siebie. Ten zdawałoby się prosty w obliczu wysokiej temperatury w kościele gest, podzielił wiernych na dwa bloki. Jedni uważali, że nic się nie stało, ortodoksi zaś byli oburzeni, że takie postępowanie przed północą i tradycyjnymi oczepinami nie przystoi.
Na drugą komunię jechałem pełen zaciekawienia, w końcu to pierwszy raz... Rzeczywiście trochę inna. Zajeżdżamy, a tu nie ma mszy, tylko od razu jedzą. Po pewnych znakach na niebie, a zwłaszcza na ziemi i podłodze jasnym się stało, że posiłek trwa już od dłuższego czasu. Ważniejsza była jednak druga różnica - dziecko nie otrzymało w prezencie roweru! Nawet nie była z tego powodu markota, prawdopodobnie nie zdając sobie sprawy z powagi wydarzenia. Może rzeczywiście komunie są organizowane zbyt wcześnie?
Na chwilę serce nam mocniej zabiło, gdy na obiad dojechał na rowerze mnich pustelnik z sąsiedniej leśniczówki. Brodę miał jak mały Cygan nogę lub jak Osama Bin Laden. Do tego używany, ale w dobrej formie rower z przerzutkami. Można sobie wyobrazić rozczarowanie obecnych, gdy pustelnik nie zaofiarował małej roweru w prezencie i to mimo prośby skierowanej do niego przez jedną z ciotek. Atmosfera stała się niezręczna do tego stopnia, że zgromadzeni zaczęli głośno wyrażać wątpliwości, czy franciszkaninowi (do tego zakonu należał pustelnik) przepasanemu konopnym sznurem, przystoi jeździć rowerem z przerzutkami. Skonfundowany zakonnik udał, że jest z zakonu milczącego i odjechał bez słowa. Niesmak jednak pozostał. Agresja wśród obecnych także, gdyż o mały włos nie doszło do rękoczynów na tle dyskusji, czy komin w nowobudowanym kościele nie jest aby za wysoki.
Wniosek stąd taki, że to dobrze, że na komuniach nie podaje się alkoholu. Jedna butelka, a skończyłoby się jak na kolacji w Soplicowie. Po co nam nowy spór Horeszków z Karpuszkami?