A, bo wam się wydawało, że ja z tymi opowieściami o proboszczu z Iglicznej to żartuję sobie albo przesadzam?
To jest niestety część szerszego trendu, jaki obserwuję w swoich do niedawna zapomnianych przez Boga i ludzi górach.
Właśnie sobie przypomnieli.
I życzą sobie wyciągnąć z nich kasę, dużo kasy.
Coraz więcej miejsc, które pamiętam jako oazy piękna i spokoju jest przerabianych na maszynki do dojenia ceprów. Koniecznie z przerabianiem na odpustowy disnejland.
Na szczęście nie wszędzie da się dojechać quadem i wejść w klapkach. Jeszcze mam gdzie uciec.
Pocieszam się, że po pierwsze, miałam szczęście te miejsca oglądać jeszcze nie popsute, a po drugie, że to wszystko marność i łupież.
Góry będą jeszcze długo po tym, jak szlag to wszystko trafi. I nas trafi. A one sobie znowu będą stały ciche i spokojne.
I tym optymistycznym akcentem zamykam temat, na który mogłabym długo i z pasją rzucać mięsem...