Jak pewnie większość forumowiczów wie, w niedzielę 11-go maja odbył się w Warszawie koncert Jaromira Nohavicy.
Zgodnie z regułą forum Rodziny Poszepszyńskich, staramy się na bieżąco obserwować ruchy tego nietuzinkowego czeskiego barda, nie tylko ze względu na jego niekombatanckie pochodzenie, ale także jako postaci, która z racji wieku i wyglądu uchodzi w pewnych kręgach za wnuka Dziadka Jacka Marii Poszepszyńskiego.
Koncert miał miejsce w Filharmonii Narodowej w Warszawie. Już po wejściu do westybulu widać, skąd nazwa. Narodu sporo. Widownia Sali koncertowej zapełniona w całości, dwa pozimowy balkonów w ok. 60%.
Jarek pojawia się kilka minut po 19-tej i, jak zwykle wita się z publicznością piosenką. Potem zaczyna konferansjerkę, jak zwykle w formie quasi dialogu z publicznością. Prezentuje się znakomicie. Oznacza to, że o ile kiedykolwiek wyglądał znakomicie, to nadal tak wygląda, a jeśli tak nie wyglądał, to także nadal tak wygląda. W formie zdaje się być wybornej. Już po drugiej piosence i drugiej zapowiedzi podbija publiczność. Atmosfera robi się bardzo familiarna i ciepła, jednak na razie nikt nie wchodzi na scenę. Pierwsza część koncertu trwa ok. godziny. Jarek śpiewa swoje sztandarowe piosenki, akompaniując sobie już to a cappella, już to na gitarze, haligonce, a nawet raz przymierza się do fortepianu, poprzestając jednak na kilku taktach.
Wykonuje w tym czasie m. in. Jeste mi schazis, Godulę, Zitra rano v piet, Zatimco Se koupes, Krtka i – po polsku Gwiazdę. Czaruje publiczność jak zwykle: głosem, gestem, zapowiedzią, milczeniem, mruczeniem i westchnieniem. Jest naturalny, uśmiechnięty i już po dwóch piosenkach czuje się na dużej scenie Filharmonii jak u siebie. Do Jarka dostraja się publiczność – jak zwykle w wieku od 5 do 80 lat. W lot podchwytuje piosenki, łatwo daje się wciągać do wspólnego śpiewania (oczywiście Krtek) lub akompaniowania.
Druga cześć koncertu, to występy zaproszonych gości Jarka: Krzysztofa Daukszewicza, Edyty Geppert, Tadeusza Zwoźniaka i Mirosława Czyżykiewicza. Każdy z gości wykonuje dwa utwory: jeden, to przetłumaczona (zaaranżowana) piosenka Jarka i drugi – własny. Jarek siedział z boku i słucha. Zaczął Krzysztof Daukszewicz, chcąc zaśpiewać piosenkę Panie prezydencie. Niestety, wskutek kontuzji ręki nie mógł sobie poradzić z grą na gitarze. Zdenerwowany i stremowany stwierdził, że zaśpiewa a cappella. Trema to jednak poważny przeciwnik, nawet dla niego – nie go nie opuszczała podczas śpiewu, aż pojawił się Jarek i pokazał, że w przysłowiu o wyciąganiu pomocnej dłoni tak naprawdę chodziło o dłoń z gitarą. Szybko „wszedł” w piosenkę z gitarowym akompaniamentem, nie tylko zdejmując z Krzysztofa odium zawału z tremy, ale prowadząc go to znakomitego wykonania piosenki, jakże słusznie poświęconej Lechowi Kaczyńskiemu.
Edyta Geppert zaśpiewała pięknie Sarajewo, na wysokości zadania stanęli także Zwoźniak i Czyżykiewicz. Ten ostatni wszedł na scenę koncertową w towarzystwie 5 ochroniarzy, którzy – najprawdopodobniej, żeby było taniej – okazali się znakomitymi akompaniatorami. Każdy z nich prezentował wybitne specjalności w grze – odpowiednio na akordeonie, fortepianie, perkusji, gitarze i kontrabasie. Robiło wrażenie opanowanie instrumentów, tym bardzie, że jedna ręka każdego z muzyków-ochraniarzy cały czas spoczywała na kaburze z pistoletem, zaś oczy czujnie lustrowały salę.
Na ostatnią piosenkę dołączył do nich Jarek rozpoczynając w ten sposób trzecią, ostatnią cześć koncertu wykonywaną przy współudziale znanych już nam muzykalnych Aniołów Stróży. Koncert zakończyła piosnka „W jednym domku na zarubku”, przy której Jarek przyznał, że nie może jej z oczywistych względów wykonywać w USA i Kanadzie. Można tylko westchną, dokąd zmierza nasza cywilizacja...
W sumie koncert trwał ok. 2 godzin. Niesamowitego nastroju dodawała mu znakomita akustyka Sali Koncertowej. W połączeniu z głosem Nohavicy dało to tak nieoczekiwane rezultaty, że śmiało mogę stwierdzić, że był to najlepszy koncert Jarka, na którym byłem.
Minus to nieobecność szumnie zapowiadanej w środkach masowego przekazu Bruxy. Wszechobecny zapach środków do konserwacji latających mioteł jedynie w części rekompensował jej nieobecność...
Mam nadzieję, że chociaż w minimalnym stopniu zachęciłem innych (Zygfryd!) do udziału w koncercie. Wrocław już za kilka dni!
Proszę o wybaczenie ewentualnych potknięć i pomyłek. To wszystko przez mój bolący moralny kręgosłup.