No więc od początku.
Spóźnilibyśmy się niechybnie, gdyby nie fantazja Grzegorza, który podjechał po mnie na przystanek karawanem. A w kazdym razie - długą czarną taksówką. W ostatniej chwili, pędząc jak opóźniony pociąg pospieszny, wpadł do karawanu Pedadog i dzięki temu dotarliśmy na miejsce dość wcześnie, żeby wysłuchać przed uroczystością transmitowanego z Krakowa... hmm... czegoś.
Na miejscu lista nieobecnych okazała się być długa, z bezpośredniej poszepszyńskiej załogi zauwazyłam tylko Ślepego Leona.
W domu pogrzebowym byłoby całkiem wesoło, gdyby nie wysiłki wodzireja, który wydawał się być nieco zagubiony na tej dość niestandardowej ceremonii.
Po wyjściu na świeze powietrze zmaterializował się deep w klubowej koszulce samozdiełce (ja byłam w jedynej oficjalnej
) . zmarudziliśmy trochę i ponieważ nasz wieniec dotarł ostatni, to zajął honorowe miejsce na środku, na wierzchu, wsparty o gitarę Mistrza. Na zdjęciach widać, ze jest chyba nawet bardziej imponujący od wieńca przysłanego z Ministerstwa Kultury i Czegośtam, a już na pewno od tego z Kancelarii Prezydenta.
Po zapaleniu tradycyjnego kadzidełka wyruszyliśmy kontynuować imprezę na Plac na Rozdrożu. Deep, zmotoryzowany inaczej, nie dotarł, ale o tym szerzej wypowie się Pedadog. Tak się w każdym razie odgrażał.
Wykonaliśmy zwiad w bezpośredniej bliskości ufoka, co zaowocowało kilkoma pomysłami na udoskonalenie jednostki. Wstępnie mozna zaraportować, ze Jedziniak-1 to przy tej amatorszczyźnie był szczyt techniki, a już na pewno miał mniej zblazowaną załogę.
Imprezę zwieńczyliśmy chlebem i wodą (mona chleba kawałek?) w położonym vis a vis lokalu o wdzięcznej nazwie Rozdroże.
Amen.