A na Madagaskarze…
Specyfiką wycieczkowych wyjazdów grupowych jest, że prawie zawsze trafi się ktoś, kto już wszędzie był i wszystko widział. Tak było podczas naszej eksploracji południowoafrykańskiej, tyle, że trafiliśmy na prawdziwego mistrza w tej dyscyplinie, do tego w spódnicy, choć chodziła w spodniach. Wypowiedź kogokolwiek w zasadzie na dowolny temat przerywała natychmiast zdaniem, które zaczynało się znamiennym: „A na Madagaskarze…”. Niekiedy pojawiały się dwie modyfikacje: „A w Samarkandzie…”, albo „A na spływie kajakowym…”
Doprowadziła tym kolegę, z którym jechała samochodem do takiego stanu, że musiało się to skończyć depresją lub repliką. Odczekaliśmy do pięknych okoliczność przyrody rozgwieżdżonego nieba pod Spitzkoppe i podczas ogniska, gdy z ust naszej mistrzyni chirurgii szczękowej poleciała fraza o Madagaskarze, przeszliśmy do kontrataku.
„O właśnie, posłuchaj, bo pewnie będziesz mogła nam pomóc. Otóż byliśmy na wyspach Polinezji Francuskiej i okazało się, że tam pełnia księżyca jest częściej – dwa razy w miesiącu. Wszyscy miejscowi twierdzili, że takie zjawisko astronomiczne ma miejsce mniej więcej od szerokości geograficznej, na której leży Wielki Rów Afrykański. Czy na Madagaskarze także księżyc jest dwa w razy miesiącu w pełni?”
Szok, niedowierzanie, ale jakoś tak nie była pewna co powiedzieć, więc tylko między wierszami recytowanymi ze szczeliny międzyszczękowej potwierdziła. Dopytaliśmy tylko czy zwiedzała na Madagaskarze słynną neolityczną, jedyną na świecie, kopalnię brązu oraz czy będąc w Samarkandzie brała udział w słynnych spływach kajakowych? Trzeba przyznać, że od tego momentu koleżanka, o wiele ostrożniej dopierała tematy, a zwłaszcza moment wejścia w zdanie interlokutorowi – nie po drugim, a po trzecim słowie.