A mnie też się podobało.
A wracając do moich opowieści z mchu i paproci (kto to jeszcze pamięta?) dotyczących spisu powszechnego z pamietnego roku 1989, to szczególnie fajne były:
1. Spisy w starych kamienicach, gdzie tak naprawdę wystarczyło znaleźć sobie starsze małżeństwo i jazda! cała kamienica spisana + informacje kto za co aktualnie siedzi, kto z kim śpi, kto kradnie, a do kogo wejść to można tylko z flaszką albo dzielnicowym
2. Spisy w związkach tzw. nieformalnych przebiegające mniej więcej według poniższego schematu:
a) pan wejdzie,
b) pan się rozpłaszczy,
c) pan się napije - dobry koniaczek! radziecki!
d) pan napisze, że jesteśmy małżeństwem...
Kto dzisiaj się czymś takim przejmuje...
3. Spisy w rodzinach, gdzie ktoś siedzi - dostawało się specjalną kartę z danymi więźnia i trzeba było go spisać (dołączyć do spisu rodziny pod ostatnim jego adresem). Żal mi kiedyś było jak musiałem zgodnie z wytycznymi dopisać jednego takiego do młodego małżeństwa z malutkim dzieckiem, które niedawno kupiło sobie mieszkanie - pokój z kuchnią. A tu jeszcze więzień...
4. Rozczuliła mnie pewna babcia 80-latka z domkiem: podczas pierwszego obchodu rejonu spisowego zostawiało się kartkę, na której spisywany delikwent miał wpisać podstawowe dane, m.in. powierzchnię zajmowanego lokalu. Przychodzę w umówiony dzień o umówionej godzinie, a tam stół zastawiony jak na wesele. Babcia częstuje, smakołyki podsuwa. Myślę sobie - jak nic trzeba uciekać albo otrzeć się o nekrofilię... A tu babcia kartkę wyciąga i zaczyna nawijać: córka wpisywała dane, pomyliła się, ale pan rachmistrz na pewno wszystko naprawi, bo córka wpisała powierzchnię mieszkalną 80m2, a użytkową 40m2, a przecież ona ma odwrotnie, bo ma dużą pralnię... Babcia po prostu bała się, że jak poda prawdę to jej kogoś dokwaterują...