Autor Wątek: Suchar historyczno-manifestacyjny, długi (grudzień 1998)  (Przeczytany 2207 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Stefan

  • Gość
Suchar historyczno-manifestacyjny, długi (grudzień 1998)
« dnia: 12 Grudnia 2012, 12:36:08 »
Jak OPZZ i Solidarność (80) zbrojeniówkę ratowały!

Czwarta AM
            Jeszcze chwilę, jeszcze 10 minut, niestety – ten bydlacki budzik daje wyraźnie do zrozumienia, że nie będzie dłużej tolerował wylegiwania się w puchach (lub anilanach). Czas wstać z wyra i wyruszyć w obronie polskiego i mieleckiego przemysłu zbrojeniowego. W radiu facetka śpiewa: Jak dobrze wstać skoro świt – głupia jakaś.
Ubieram się ciepło (za oknem – 8 stopni), na tę misję zakładam jednak stare pory – nie wiadomo co się na takiej pikiecie może przydarzyć. Widziałem kilka w telewizji, naparzali się tam nieźle. Jeszcze tylko kawa, kanapki na drogę (nie wiadomo czy będą karmić czymś prócz frazesów) i w drogę. Jest za dziesięć piąta. Na zewnątrz bielusieńko – świeży, niezdeptany śnieg zawsze robi miłe wrażenie.
Zastanawiam się, czy przypadkiem nie będę sam – żadnych bowiem śladów na śniegu nie zauważyłem. Są, na wysokości siódemki widać że ktoś tędy szedł. Zrobiło mi się raźniej. Rozglądam się dalej i widzę coś, co sprawia, że gęba mało mi nie wypada z zawiasów – jakaś pani (gospodarka domu?) odśnieża chodnik przed blokiem. Sprawdzam godzinę – jest za pięć piąta. Gdybym nie zobaczył – nigdy bym nie uwierzył. Koniec świata – jak mawiał dozorca Popiołek. Warto było wstać?
 
Piąta AM
Na punkcie zbornym już są autobusy – dwa czerwone Ikarusy. Zapełniają się w tempie  porannej zmiany autobusu zakładowego z godziny 6.15-6.20. Nie jest źle – podjechało auto z zaopatrzeniem. Są buły, jest i niegazowane picie. Metodą podaj dalej rozprowadzane są w całym autobusie. Przypada po trzy bułki i pół litra... niegazowanego brzoskwiniowego napoju o nowym! smaku. Kanapki są wysokokaloryczne, być może zaopatrzone w dyspenzę.
Autobus zapełniony jest w 2/3, o 5.23 wyrusza w kierunku Warszawy. Okazuje się jednak, że na Borku dobieramy paru klientów – autobus jest w miarę pełny, choć zdarzają się puste miejsca. Jedziemy!
 
Szósta AM
            Świta. Autobus budzi się do życia. Jest bardzo zimno, szyby są zalodzone, nic przez nie nie widać. Pora śniadania – krążą już bułki i inne kanapki, a także (dla rozgrzewki) najmodniejszy ostatnio napój – biała herbata. Jest droga i niezwykle cenna, więc podawana jest w bardzo małych naczyńkach. Mimo niewielkiej jej ilości, znakomicie rozgrzewa i dodaje animuszu.
 
Siódma AM
            O siódmej piętnaście – pierwszy popas gdzieś w na parkingu w lesie. Najwięksi nałogowcy piersi wyskoczyli (omal w biegu), lecz tak jak szybko wyszli, tak szybko weszli po kurtki i czapki. Jest zdecydowanie zimniej niż w Mielcu – na pewno ponad dychę pod zerową krechą. Kto nie musi – zostaje w autobusie. Jest to wyraźny dowód na to, że palenie szkodzi – można się przecież przeziębić.
            O siódmej dwadzieścia dojeżdżają pozostałe dwa autobusy, nie są jednak tak zapełnione jak nasz. Na bocznych szybach widać naklejony napis – „Manifestacja zbrojeniówki ZZPE PZL Mielec”. Średnia wieku – 40 lat. Po krótkiej naradzie odjeżdżamy z zimnego lasu. Większość zapada w sen, część się dalej impregnuje.
 
Ósma AM
            Warunki drogowe są bardzo trudne – jezdnia jest bardo śliska, autobusem zarzuca na prawo i lewo, przy każdym głębszym gibnięciu wszyscy się wychylają by sprawdzić przez szybę przednią, czy dalej jesteśmy w osi jezdni. Pozostałe bowiem są zalodzone. Gorszych warunków nie można było sobie wybrać. Dzisiaj nikt chyba by nie chciał być kierowcą.
 
Dziewiąta AM
            W normalnych warunkach dojeżdżalibyśmy już do stolicy, teraz jesteśmy koło Radomia i mamy kolejny przystanek. Jest bardzo zimno. Odnoszę wrażenie, że jest jeszcze zimnej. Nie zanosi się na to, że do Warszawy przyjedziemy przed czasem. Obyśmy zdążyli na 11.30, kiedy to zapowiedziana jest zbiórka na placu Trzech Krzyży.
 
Dziesiąta AM
            W okolicach Białobrzegów widzimy w rowie autobus PKS z Tarnobrzega. Na oko nic się nikomu nie stało, nasz kierowca jednak zwolnił, a ludzie częściej i bardziej nerwowo spoglądają w przód przy każdym hamowaniu. Autobusem rzuca jak jasna cholera.
            Spotkaliśmy 6-7 pojazdów w rowie, a do Warszawy jeszcze 52 kilometry. W autobusie przeważa nastrój zniechęcania – brak entuzjazmu jest wypisany na twarzy. Wszyscy traktują to raczej jako piknik niż jako obowiązek czy chęć zamanifestowania czegokolwiek. A może to strach – wszak warunki drogowa naprawdę są tragiczne. Lecz nasz kierowca jest perfekcjonistą, co okaże się po (szczęśliwym) powrocie do domu. Na razie jednak ludzie wolą się bać.
            W celu rozluźnienia nastroju, kierowca puścił kasetę z piosenkami nazwijmy je „piknikowymi”. Część je ochoczo podchwyciła, lecz dla niektórych była to katorga. Pocieszeniem było to, że kaseta kiedyś się skończy. Zagłuszacza wszak nie można było nadużywać – czekał na przecież jeszcze obowiązek. Byliśmy niejako „w pracy”.
Za piętnaście jedenasta byliśmy już na dwupasmówce, 24 kilometry przed Warszawą. Dostaliśmy po czerwonym (a jakże!) jabłuszku. Właśnie wyprzedziło nas Mesko, nasz niewątpliwy sojusznik w pikiecie. Pojechali jednak dalej – ich aktywność będzie widoczna także podczas manifestacji. Dla zabicia czasu niektórzy porównują ceny paliwa.
 
Jedenasta AM
            Stoimy w Jankach, naprzeciw kompleksu Ikei, czekamy na pozostałe dwa autobusy. Aby coś zobaczyć, wielu siedzących po lewej stronie pracowicie wychuchuje małe szparki w zamrożonych oknach. A jest co oglądać. Jadą nasi, więc ruszamy i pracowicie przebijamy się przez Warszawę. Koło 11.20 jesteśmy już w centrum, przy pałacu Stalina obok drugiego przystanku z darmowym autobusem Ikei do Janek. Niektórzy już kombinują, że jakby się kiedyś przyjechało do Warszawy samochodem, to można by zostawić go w Jankach i przyjechać za „friko” do centrum i z powrotem. Polak (szczególnie z prowincji) potrafi!
            11.30. Jesteśmy na miejscu. Wysiadamy na placu Trzech Krzyży. Jest tu sporo autobusów – z Mielca, Świdnika, Skarżyska Kamiennej, Radomia, słowem – kwiat zbrojeniówki. Wszyscy wyciągają transparenty i flagi – robi się niebiesko od sztandarów OPZZ. Pojawiają się także flagi Solidarności 80.
            Powoli się formułujemy, jest już policja i straż miejska Miasta Stołecznego Warszawy, nasi są na samym końcu. Nie uszliśmy daleko, pod pomnikiem Witosa Wincentego pochód znowu stanął, pojawił się błękitny Fiat Sienna z profesjonalnym nagłośnieniem. Facet z bezprzewodowym mikrofonem próbuje torować drogę samochodowi, ten z trudem acz konsekwentnie przebija się chodnikiem na czoło. Idziemy.
            Nie uszliśmy daleko, na ulicy Wiejskiej, na wysokości garaży ministerstwa pracy stoimy. Pojawiają się czerwone flagi SLD. Zbrojeniówka zmieni Buzka, Bez Huzara na komara – to Świdnik, który dobrze się przygotował. Nasi nie wołają nawet Mielec gola – bo dyć Stal w piątej lidze. Pojawia się kanister – może ktoś się podpali? Pojawia się także pierwsza kamera TAI –  może ta benzyna to do niej? Pojawiają się dalsi manifestanci, m.in. z Łucznika, prą jednak do przodu.
            Gwizdy, gwizdki, hasła: Pracy i płacy, Łucznik Radom, Dajcie nam żyć. Wszystko to jednak są ślepaki – wszak nie jesteśmy jednak pod sejmem. Pojawia się poseł Janas, ktoś cały czas przemawia. Okazało się, także, że nie jest to pikieta, lecz manifestacja. Pojawiła się silna grupa z Mesko. Sam pochód nie robi imponującego wrażenia – rozciąga na przestrzeni 150-200 metrów. Ludzie potupują, jest zimno. Pojawiają się inne media – Trójka, Radio Zet, program Pierwszy. Za 5 12 zostaliśmy wreszcie powitani i został nam wyjaśniony cel manifestacji – Przyjechaliśmy do Warszawy, by zaprotestować przeciwko błędnej polityce rządu w przemyśle zbrojeniowym. I wszystko stało się jasne ale przecież to nie pikieta Polamu! Dalej pan poseł Janas podaje przebieg manifestacji – pod sejm, dodajemy petycję marszałkowi Płażyńskiemu, a potem pod URM do ministra Komołowskiego żeby zaprotestować.
 
Dwunasta PM
            Ruszamy punktualnie w samo południe. Do NATO z polską bronią; Rząd zarabia krocie, my w Bumarze Łabędy mamy bezrobocie; To świdnicka woła wiara – czas uzbroić nam huzara. PZL Mielec nie wygląda zbyt szczególnie, ale jest. Dojście do sejmu nie zabrało nam wiele czasu, tam na przedzie rządzi Łucznik. Tam też są media. Tymczasem z tyłu manifestacji, przy placu budowy pomnika Armii Krajowej, część manifestantów sobie folguje. Widać schodzi z nich impregnacja, a może są zawiedzeni tym, że jechali na pikietę, a wyszła manifestacja. Zresztą na przestrzeni tej godziny, którą tu spędzimy wiele drzew zostanie dowitaminizowanych, przy biernej reakcji służb miejskich. Może się bali?
            Już przy sejmie dołączyła jeszcze jedna grupa z Mielca – Solidarność 80. Okazało się, że te sztandary to OPZZ wiozło im przez grzeczność. Grunt to kultura, nie? Tak czy inaczej jest zimno. Delegacja do „przerwy” Płażyńskiego jak go tu nazywają już poszła, a resztę ludzi w sile 2500 (jak podają organizatorzy) lub 800 (jak szacują media) co rusz ktoś stara się zabawić jakimiś frazesami. Prym wiedzie oczywiście poseł Janas. Same frazesy nie ocieplą powietrza, więc Łucznik co rusz rzuca za barierki petardy. Szkody one nie czynią nikomu, za to robią dużo huku. Jedynie biała „Tawria”, zaparkowana tuż za barierką nosi ślady ostrzelania.
            Nudno. Ktoś przemawia, coś gada, ludzie oglądają się za kamerami i mikrofonami, rzucają petardy. Stoimy. Zgrabna ta z RTL-7, czego ona w telewizji pokazuje się tylko od pasa w górę? Poseł Janas poszedł po kogoś, by  uatrakcyjnić występ. Rozlegają się oklaski – to wyszła Izabela Sierakowska, którą w tłumie nazywa się Izą. Mówi, że poprzednio pracowała w poprzednich komisjach, a obecnie pracuje w obecnych, a w ogóle to ona rozumie, bo ona ze Świdnika i w ogóle. Entuzjazm tłumów, szczególnie ze Świdnika. Posłanka poszła do swoich. Ubrana jest w drogie futro do samych kostek – nie marznie i będzie towarzyszyć nam (prawie) do końca manifestacji. Ludzie czynili zakłady – sztuczne to futro czy prawdziwe. W końcu ktoś przyniósł wiadomość, że w Paryżu modne są teraz prawdziwe. Stanęło więc na tym, że futro jest prawdziwe.
            Slogany wygłaszane przez głośniki coraz głupsze – widać mróz wpływa na kurczenie się zwojów mózgowych. Szpica z Radomia nawiązuje kontakty z ochroniarzami strzegącymi gmachu Sejmu, wymieniają poglądy i rozmawiają na temat poprzednich manifestacji. Muszą coś robić, ponieważ centrum wydarzeń przesunęło się do środka pochodu – nasi wreszcie są widoczni.
            Zimno, nudno, nie ma się gdzie wylać, nie ma co zjeść, nie ma co wypić, a tu jeszcze trzeba iść pod URM. Ktoś przemawia „sznaps barytonem”, a wycieczki szkolne zwiedzające Sejm robią nam zdjęcia. Szkoda że jest tak mało śniegu – człowiek porzucałby śnieżkami dla rozgrzewki. Szeregi coraz bardziej rozluźnione, stoimy luźną kupą przed sejmem, ludzie palą na potęgę, kto ma gwizdek gwiżdże, kto ma petardy rzuca. Cała reszta się nudzi i czeka na koniec tej imprezy, by dopaść autobusów i zapasów w nich ukrytych.
            Poseł Janas solidarnie (przepraszam za wyrażenie) marznie z manifestantami, oj przystojny on też jest, lecz nie nazywa się na „Ka”. Za 15 13 zjawia się wreszcie WSK Rzeszów – samochód im się zepsuł. Zapewniamy ich, że nic nie stracili. Jeden fan Legii w długim zielonym szaliku z ciekawością obserwuje manifestację, próbuje wyłudzić trochę petard – nic nie wskórał.
 
Pierwsza PM
Tak samo jak nic nie wskórała delegacja, która właśnie wróciła od marszałka. Marszałek ich rozumie, popiera no ale... Spotkanie praktycznie nie doprowadziło więc do niczego. Ludzie się wymarzli, obsikali parę drzew pod sejmem, dali zarobić paru dziennikarzom, pokazali się pani Sierakowskiej tudzież innym posłom.
Maszerujemy więc teraz pod Urząd Rady Ministrów. Następuje skomplikowania logistycznie operacja cofnięcia czoła pochodu, bo ulica Matejki, którą będziemy ruszali dalej wypada mniej więcej w środku a nawet bardziej z tyłu manifestacji. Przód pochodu na skróty leci na czoło, poszczególne literki napisu „ŁUCZNIK RADOM” biegną szybciutko by stanąć na początku, omal w porządku alfabetycznym. Eskortuje nas niewidoczna do tej pory policja, jeden z funkcjonariuszy poślizgnął się i upadł na manifestanta, incydent szybko jednak załagodzono, więc kamery nie zdążyły tego sfilmować.
Zastanawiam się, jak włączymy się w Aleje Ujazdowskie, gdyż panuje na nich spory ruch. Warszawska policja jest jednak bardzo dobrze przygotowana na tego typu sytuacje – za pomocą policyjnych wozów na sygnale i ręcznych policjantów włączamy się w ruch prawie bez przystanku. Robi to na mnie duże wrażenie, no ale nie ma się co dziwić –   oni mają okazję poćwiczyć taki manewr średnio raz w tygodniu.
Zajęliśmy jeden pas jezdni, idziemy wzdłuż ambasad – amerykańskiej, szwajcarskiej, rosyjskiej. Zrobił się korek, na czele policjant z telefonem komórkowym dyryguje ruchem, czoło musi trochę zwolnić – dokonała się separacja, przerwa wynosi prawie 50 metrów. Czoło zwalnia, potem jednak podjęto decyzję by przyspieszyło – taka przerwa ładnie wygląda w telewizji, a właśnie filmuje nas TAI.
Idziemy dosyć szybko, wszak wszyscy pod tym sejmem zmarzli. Piesi warszawiacy nie wydają się być absolutnie zainteresowani pochodem – mają takie omal co tydzień. Towarzyszy nam kilkunastu dziennikarzy radia i telewizji – idą przed pochodem. Co poniektórzy korzystają z przerwy i jedzą kanapki. Dziennikarze idą środkiem ulicy, ponieważ jest tu najmniej śniegu, dużo mniej niż na poboczu czy chodniku. A przecież mimo wszystko nieczęsto się przecież zdarza, by móc sobie bezkarnie iść środkiem Alei w godzinach szczytu roboczego dnia. Prawdopodobnie przyszli tu jednak za karę – musieli podpaść swoim szefom
Tuż przed metą niespodzianka. Tłum z zachwytem obserwuje, jak minister Komołowski zapycha chodnikiem na piechotę do urzędu. Wszyscy go serdecznie zapraszają, lecz on miło się uśmiechając odmawia  - nie wypada mu przecież iść na czele manifestacji która zdąża właśnie do niego. Musi być wcześniej – by przygotować ciasteczka i gorącą kawę. Co się okazało? Rządowa Lancia została zablokowana przez manifestację i nie pomógł jej nawet rządowy kogut. Minister więc wysiadł z samochodu i urwawawszy się ochronie bez czapki podążył do swego gabinetu, mijając po drodze śpieszącą doń manifestację. Na starcie zyskuje więc parę punktów.
Docieramy do kancelarii. Kancelaria tak jak sejm otoczona jest ochroniarzami. Pojawia się Polsat, kamerzysta wdał się z nami w przyjacielską rozmowę, płacą mu od kilometra. Taśmy? – pytamy się. Nie, odpowiada – przebiegniętego z kamerą obszaru. Na prośbę jednego manifestanta z Radomia nawet go specjalnie sfilmował – niech ma dla rodziny na pamiątkę, żeby żona wiedziała gdzie był. Nie wiem niestety, czy ten urywek poszedł na antenę, ale od niego przecież to nie zależało. Pojawia się jego koleżanka z dziennika – też ładna. Kolega myli ją z tą z RTL-7. Obie warte grzechu.
Skandowane są te same hasła (skąd brać inne?), te same żądania, ta sama petycje. Premiera nie ma – jest na chorobie (nerki). Lecą petardy, dowódca ochrony pyta: Otaczamy ich? Na co otrzymuje odpowiedź: Nie, nie trzeba, to nie Solidarność. Tak więc zostaliśmy zakwalifikowani do wyższego poziomu manifestantów. Kancelaria nosi ledwie widoczne ślady poprzedniej manifestacji górników, lecz my nie mamy w planie niczego demolować.
Wychodzi delegacja. Pan Longin Komołowski, który zdążył już przyjść lecz nie zdążył założyć czapki i jego doradcy. Ze strony manifestantów wyszli przedstawiciele każdego z zakładów oraz Małgorzata Kwaśnik. Po krótkich powitaniach wszyscy weszli do gmachu, w czym pomogły dobitnie dość gęsto lecące petardy. Jednak z nich wybuchła nawet tuż pod nogami pana ministra, lecz ten ani drgnął. Panikują natomiast jego doradcy, którzy wykonują „nerwowe ruchy”.
Znowu musimy czekać, choć tym razem miejsce jest dużo ciekawsze – drugą stroną jezdni jeżdżą normalnie samochody. Można podziwiać wszelkie marki wszystkich omal koncernów. Nie można przyjrzeć im się jednak bliżej, bo wszelkie próby przekroczenia linii ciągłej są grzecznie lecz stanowczo blokowane przez towarzyszących nam policjantów. Czekający z nami dziennikarze też się nudzą, zbijają się w branżowe grupki i dyskutują. Według zgodnej ich opinii – manifestacja jest grzeczna, ułożona i nudna. Konkludują, że to już koniec imprezy, że jeszcze tylko ktoś się wypowie i będzie po balu.
Oczywiście mają racje – po przeszło piętnastu minutach delegacja wychodzi, minister podchodzi do barierki, bierze mikrofon i przemawia. I mówi, że będzie opracowany program, że on rozumie, że za tydzień, że on zna problemy, że komisja trójstronna, że za dwa miesiące przyjedzie do Mielca by spotkać się z załogą, że niektóre zakłady dostaną pieniądze, że program osłonowy, że w ogóle – jednym słowem – swój chłop. Macie naszą deklarację –  Robimy co możemy i będziemy maksymalnie przyspieszać te działania – tak pięknie kończy minister. Mówi z takim zacięciem i tak ładnie jak sam Krzysztof Dałkszewicz.
Za pięć druga wszyscy wszystkim dziękują, brakuje tylko księdza by udzielić polowego ślubu – tak panuje atmosfera zrozumienia i tolerancji. Podawane są komunikaty organizacyjne – mamy iść na Łazienkowską, gdzie są zaparkowane nasze autobusy. Nazwa ulicy wzbudza prawdziwy entuzjazm – prawie wszyscy mają tam coś do załatwienia. Przez policję grzecznie zostajemy poproszeni o opuszczenie ulicy, ponieważ za chwilę, o godzinie 14 zostanie wznowiony ruch na tej części jezdni, na której obecnie stoimy.
 
Druga PM
Faktycznie, punkt druga ulicą zaczynają jechać samochody, a jedynym śladem po toczącej się jeszcze przed chwilą manifestacji jest grupka dziennikarzy rozmawiająca z ministrem i spory tłum na chodniku, podążający w kierunku stadionu Legii. Czuję się jak przedszkolak. W pierwszym napotkanym parku zmieniam zdanie. Zaczynam czuć się jak menol. W towarzystwie kilkudziesięciu innych osób użyźniamy jałową glebę mazowieckich równin (bo pod URM-em się nie dało). A za nami będą inni. Park ten (o nieznanej dla mnie nazwie) powinien się raczej nazywać Pod zdeprymowanym manifestantem. Kto wie?
Są już autobusy! Jest tego naprawdę sporo, lecz naszych czerwonych Ikarusów nie ma! Przechodzimy na jedną to na drugą stronę i nic. Niektórzy zdążyli już odjechać, a my możemy tylko krzyczeć Legia dziady!  W końcu są! Dzięki temu opóźnieniu zostaliśmy jednak sfilmowani przez WOT, niektórzy udzielali ostatnich wywiadów. Ja wolałem jednak zaszyć się w swoim autobusie i odzyskać stracone kalorie oraz ogrzać się metodami znanymi przez ludzkość od wieków. Za kwadrans trzecia odjeżdżamy w kierunku Mielca.
 
Trzecia – Dziesiąta PM
            Wyjeżdżamy z Warszawy, wszyscy się trochę pokrzepili, obiadowo-kolacyjny postój zaplanowano w Białobrzegach albo Iłży,  jest więc czas na rozmowy, analizy, śpiew, granie w karty (póki nie zajdzie słonko) lub sen.
            Nikt już za bardzo nie przejmuje się drogą, panuje przekonanie, że manifestacja nic nie dała, niektórzy wyrażali żal z powodu nieobecności Solidarność, trwały gorące spory między członkami Solidarność (którzy jednak byli obecni – ale niejako nieoficjalnie) a „opzz-towcami”, w końcu jednak wszystkich zmorzyła biała herbata i sen. Jeszcze tylko gorący obiad w zajeździe (niestety na własny koszt) i już prostą drogą do domu. Do Mielca przyjechaliśmy przed 10, by zdążyć jeszcze na główne wydanie Panoramy i by podziwiać swoje oblicza na ekranach  kolorowych telewizorów i z przejęciem pokazywać rodzinie – o widzisz – o tam za tym facetem to ja byłam, a za tym drzewem to ja jestem, a tam to ja palę papierosa, o – a to kolega, koło niego szedłem!
            No bo cóż warte byłoby życie bez takich drobnych przyjemności!