Orangutana nie było, ale był tradycyjny Krecik. Ogólnie koncert był raczej z tych refleksyjnych, bo taka w sumie jest najnowsza płyta. (Nigdy bym nie przypuszczała, że fraza Ukoncite navstup, dvere se zaviraji może zabrzmieć tak dramatycznie i lirycznie zarazem). A do tego Jarek miał chrypę, którą postanowił zagospodarować, dodając swoim utworom głębi. Chociaż i elementów ludycznych nie zbrakło, jak to u Jarka. Publiczność była pod takim wrażeniem, że wyciągnęła z artysty trzy bisy, artysta był pod takim wrażeniem, że część zaśpiewał po polsku, aliści z ręcznego telepromptera. Ogólnie Jarek był pod wrażeniem miejscówki, w której mu przyszło zaśpiewać, aczkolwiek nie udało mu się skłonić publiczności do machania marynarami, jak na pamiętnym koncercie Stonesów. Obiektywnie muszę stwierdzić, że to raczej trudne przedsięwzięcie, bo widownia została zaprojektowana tak, aby mitygować entuzjazm zasiadającego na niej zdrowego jądra sojuszu robotniczo-chłopskiego. Można najwyżej stać i klaskać, co też robiliśmy.
Jak dobrze pójdzie, to relacja audio znajdzie się jeszcze dziś tam gdzie trzeba.