I nie zapominajmy o płóciennym, zawiązywanym na czajniku pokrowcu, a całość nosiło się za rączkę od czajnika. To spowodował kiedyś urwanie takiej rączki, ale jak się ma moje paluchy...
Dodajmy, że zestaw składał się z czajnika, chyba sześciu menażek do jedzenia, jednej dużej menażki - kociołka oraz (oczywiście za przeproszeniem) patelenki. O chwytaku nie wspomnę.
Tak w ogóle to u moich rodziców na tzw. bokówce mam cały zestaw sprzętu turystycznego z tamtych czasów. Dwa małe namioty dwuosobowe (oczywiście z Legionowa), jednego do tej pory używam, jeden namiot chiński, duży namiot "willowy" z przedsionkiem, butlę z gazem, kuchenki, śpiwory, materace, w tym podwójne. Były jeszcze składane krzesła i stół ale porwał i połamał je okres przejściowy do kapitalizmu.
Kiedyś z jednym z małych namiotów mój brat pojechał bodajże do Grecji. Tam, na polu namiotowym, nocą ktoś namiot z jedne strony ładnie przeciął zabierając to i owo. Przygoda byłaby banalna, gdyby nie to, że brat tak ładnie zszył tropik, że w najmniejszym stopniu nie przeciekał przy największych deszczach. A przeszedł ich namiocik co nieco. Dopiero rozwalająca się ze starości podłoga unieruchomiła namiot ostatecznie.
Ciekawe, że bodajże dwa śpiwory uszyła moja mama w tym sensie, że do gotowej "śpiworowej" kołdry doszyła zamek oraz uszyła pokrowiec. Służył mi wiernie jeszcze trzy lata temu, kiedy byłem zmuszony, ze względu na wagę i objętość kupić inny na wycieczki "samolotowe". Nic w tym jednak dziwnego. Od lat zauważam pewną prawidłowość: zajeżdżam do hotelu. Niby cztery, pięć gwiazdek, niby all inclusive, a śpiworu w nim nie uświadczysz. Nawet za dopłatą.
Dokąd ten świat zmierza?