Pracowniczo. Od dłuższego czasu mamy w kuchni problem ze znikającymi wykałaczkami. Oczywistym przecież jest, że wykałaczkę, po wykorzystaniu i obgotowaniu (jest przecież elektryczny czajnik do wody na herbatę), odkładamy na miejsce. A tu nic, wykałaczki giną, koszta skokowo rosną. No i dzisiaj przyłapaliśmy delikwentkę. Jak gdyby nigdy niż wyciągnęła z pojemnika wykałaczkę (jedną z ostatnich!) i wkłada do buzi, widać chce ją skonsumować. Złapana za tzw. rękę, wybroniła się niestety swoim błogosławionym stanem. Ma podobno takie ciążowe potrzeby. I teraz się zastanawiamy, czy w siódmym miesiącu można jeszcze mieć takie zachcianki żywieniowe?
Przy okazji odkryliśmy także innego złoczyńcę, który wyciskał cytrynę, zamiast kroić ja na plasterki. Sprawa okazała się prosta - uwielbia kawę z cytryną, a wstydzi się tego nałogu i nie chciał, żeby ktoś zobaczył plasterki cytryny pływające w kawie. Teraz już wiadomo, dlaczego nigdy nikomu nie dał napić się swojej kawy. A my go podejrzewaliśmy o skąpstwo, trochę teraz głupio.
Wniosek z tego taki, żeby nie sądzić ludzi po pierwszych objawach, a poczekać na rozwój ciąży.