Tyle się teraz mówi o oszczędzaniu żywności i nie wyrzucaniu jej na śmietnik, że postanowiliśmy zareagować… procesowo. Otóż, od pewnego czasu dominującą formą rozpraw sądowych są posiedzenia zdalne. Sąd podsyła nam link do rozprawy, siadamy sobie w odosobnionym pokoju i hulaj dusza, tyle, że z kontuszem, to znaczy w todze.
Tak też było dzisiaj. Nasz przesympatyczny, powszechnie jeszcze nieznany, ale już szanowany aplikant zamówił obiad zapominając, że o 13.30 ma zdalna rozprawę. Ponieważ zgodnie z Art. 209. Kodeksu postępowania cywilnego „Każda ze stron może w piśmie procesowym żądać przeprowadzenia rozprawy w jej nieobecności, ale nie z powodu czynności fizjologicznych”, zaś obszerne orzecznictwo sądowe przesądziło, że jedzenie należy do czynności fizjologicznych, a nie umysłowych pomimo, że jest wykonywane za pomocą głowy, stanęliśmy przed dylematem „stracenia” rozprawy lub wyrzucenia gotowego posiłku. Rada w radę, wraz ze współpracownicą, dokonaliśmy komisyjnego spożycia posiłku kolegi, oczywiście legitymując się stosownymi pełnomocnictwami procesowymi. I teoretycznie pomysł się sprawdził i gra gitara, tylko niestety koszt posiłku wzrósł o wartość obowiązkowej opłaty skarbowej od pełnomocnictwa w wysokości 17 zł od głowy spożywającej. To stawia pod znakiem zapytania zamawianie obiadu za ok 20 zł.
Co robić, żeby ratować i proces i planetę?