Jako jedyni dotarliśmy do chorej na wirusa H1N1 (czy jakoś tak), leżącej na oddziale zakaźnym szpitala w jakiejś dziurze na podkarpaciu.
Udało nam się nawet porozmawiać.
- Jak się pani czuje?
- Dobrze, tylko baniak [głowa - przyp. red.] mnie napierdala [boli - przyp. red.] i mam katar, bo wypiłam całe ucho [butelka o pojemności około 1.5 l -przyp. red.] które kupiłam w NY. Gdyby szef się o tym dowiedział, to zwolniłby mnie z pracy, więc poszłam po wolne do lekarza. Tan, gdy się dowiedział że wróciłam z USA wysłał mnie do szpitala.
Miejscowy szpital był już zamknięty, więc przewieziono mnie do Mielca, gdzie szpital czynny jest godzinę dłużej.
- Czy wie pani, że ma pani wirusa świńskiej grypy?
- A dzie [gdzie - przyp. red.] tam! To mój mąż (ta świnia) dosypał mi coś do 7 stars [amerykańska whiskey - przyp. red.] bo nie chciałam się z nim podzielić, bo miał pojechać po dziecko. No ale wybuchła afera i tak się tu znalazłam. Mam nadzieję, że wyjdę do soboty bo mam pranie a i impreza się szykuje.
- Czego zatem pani życzyć?
- Najlepiej by dolar był po 4.4.
- Dziękuję za rozmowę.
Niestety, więcej ie udało nam się skontaktować z naszym reporterem.