No rzeczywiście, od PO to mieliśmy facetów raczej. Jeden był sympatycznym ciapułą, więc chłopaki wynieśli jego malucha (a może to
skarpeta była, nie pomnę) z parkingu na trawnik. Po skarpie. Pod górę. Różnica poziomów - jakieś 5 metrów...
Więc od następnego roku mieliśmy następnego peowca, który zdaje się wcześniej był w takich komisjach, co to badają katastrofy lotnicze... Trudno się dziwić, że nic z tego co wymyślaliśmy nie robiło na nim szczególnego wrażenia
Za to nauczyłam się za jego czasów strzelać z wiatrówki, pistoletu-pneumatyka i KBKSu. I podstaw pierwszej pomocy, za co jestem mu wdzięczna
Chociaż, jak sobie przypomnę latanie z noszami po poligonie, brr...
Rzucanie kredą, hmpf...