Przerażająca Tfurczość Własna > Rodzina Rodzinie, czyli nasze własne odcinki

Odcinek 2 - "Męmento Mori"

(1/4) > >>

szczutek:
Sam nie wiem, co myśleć mam o tym napisanym w imię dwugodzinnego bumelanctwa wyskrobku, zatem tym bardziej go publikuję, że w ogóle powstał. Dodam też, jak poprzednim razem: "Być może, wzorem przysłowiowej krowy, założyłem wrotki tylko po to, by się wypierdolić - ale jak szalet, to szalet, rydzyk-fidzyk, żyje się tylko raz."

edit: na śmierć zapomniałbym dodać - przy pomocy tego odcinka chciałem niejako "odkręcić" uśmiercenie dziadka Jacka przez Zembatego, o którym była mowa w drugiej serii nieszczęsnych "Przygód Wuja Alberta".

edit2: Poprawiłem jeszcze tylko jedną literówkę, parę chamskich powtórzeń i podobną ilość błędów interpunkcyjnych - choć pewnie i tak coś przeoczyłem.

No. Tyle.
MĘMENTO MORI

Maryla: Wiecie, kiedy tak spacerujemy, to wciąż wspominam ojca i te wszystkie jego wariactwa.

Grzegorz: No tak, Marylu, trzeba przyznać, że osobliwe zachowania papy nawet na tle reszty stuiluśletnich starców znamionowały niezwykłą wręcz miksturę mitomaństwa i sklerozy wymieszanych, w równych proporcjach, z chorobliwą wręcz prawdomównością i pamiętliwością. Tak... Jak temu staruchowi coś tam zapadło w pamięć, to pamiętał ci to cały czas.

Maryla: Co masz na myśli? Ja znając ojca przez całe moje życie ani razu nie spostrzegłam, by zapamiętał cokolwiek na dłużej, niż kwadrans.

Grzegorz: A widzisz, to nie do końca jest tak. Otóż, musisz wiedzieć, moja małżonko, że tuż przed naszym ślubem twój ojciec, a mój, wtedy, przyszły teść, pożyczył mi pewną skromną sumkę pieniędzy na pastę polerującą do butów produkcji Zakładów Chemicznych „Żwirownik” w Płońsku. W końcu na ślubie było trzeba jakoś wyglądać, a że taniej było usmarować stare białe spodnie tą pastą, niż kupować nowe czarne, to tak właśnie zrobiłem. Czas leciał, a a jednak niespecjalnie spieszyłem się z oddaniem tej sumy, a znowu on się o te grosze nie dopominał, więc wydawało się, że sprawa umarła sama przez się.

Maryla: No... I?

Grzegorz: No i, Marylu, w 1994 roku, w najskrytszej tajemnicy, nasz papa zaczął się dopominać o te swoje pieniądze. A właściwie to nawet nie dopominał się o nie, tylko stwierdził, że ten dług, to znaczy, zaległą kwotę za tę pastę, odsprzedał parze powszechnie szanowanych gruzińskich biznesmenów zajmujących się windykacją mienia. Przyszli raz do mnie do zakładu, wyłożyli mi jasno swoją filozofię pracy, więc pożyczyłem te trzy czterdzieści od mojego kolegi, Zenona Kiliańca, i dałem im je. Kiliańcowi sumy, skądinąd, po dziś dzień nie oddałem. Więc widzisz, kochanie, ojcu zdarzało się pamiętać rzeczy w nader korzystny dla siebie sposób. A teraz jest na cmentarzu, biedak...

Maryla: Tak... Doczekał w końcu chwili, gdy mógł spożytkować te swoje lakierki i odremontowaną trumnę... Tak mi go szkoda...

Grzegorz: Tak... Tak się układa ludzkie życie. Najpierw się rodzimy, później jesteśmy na cmentarzu. Miał już zresztą zaklepanych pięć kwater w różnych miejscach, przygotował się zawczasu, tak samo, jak z tą trumną i lakierkami, właśnie.

Maryla: A Maurycy? Dojdzie do nas, jak obiecał?

Grzegorz: Tak, z pewnością do nas dojdzie. Najprawdopodobniej, co by nie mówić, odkąd dziadka nie ma w domu, dojrzał nam chłopak. Zamiast cały czas siedzieć w domu i się wałkonić w toalecie i za darmo zużywać tak cenny, nawet dzisiaj - a co dopiero za dawnych czasów - papier toaletowy, charytatywnie pomaga potrzebującym.

Maryla: A komu konkretnie, mówił coś na ten temat?

Grzegorz: O ile dobrze pamiętam, to kupuje ubrania dla gimnazjalistek, które same nie mają pieniędzy na to, by nabyć takowe w drogich centrach handlowych. Mówił, że kupuje cztery pary spodni na miesiąc i to go w zupełności satysfakcjonuje.

Maryla: O, już widać bramę cmentarza. I co to za napis na bramie, zawsze jak go widzę, to myślę, co on oznacza. Memę... Męmento Mori?

Grzegorz: To pewnie był kiedyś cmentarz wojskowy żołnierzy z Czarnogóry, Marylu. Ojciec z pewnością jest tutaj, a nie na innym cmentarzu właśnie dlatego, że był to kiedyś obiekt, było nie było, wojskowy, a wiesz dobrze, że ojciec szalał na punkcie munduru. Właśnie w mundurze japońskiego kucharza polowego ojca tutaj, prawda...

Maryla: Na grób ojca to chyba tędy... Tak, a teraz w lewo, nieprawdaż?

Grzegorz: Tak, Marylu, zdecydowanie. Jesteś jednak pewna, że Maurycy trafi na grób dziadka samemu? Wiesz doskonale, że on na trzeźwo ledwo potrafi dojść z bramy naszego bloku do drzwi naszego mieszkania, a teraz najpewniej, jak to zwykle po tych swoich dobroczynnych spotkaniach z tymi gimnazjalistkami, będzie zawiany w trzy dupy.

Maryla: Oh, nasz Maurycy... Jak on poświęca się dla tych dziewcząt. Z pewnością trafi, co ma nie trafić.

Grzegorz: O, chyba jesteśmy.

Marylu: Chyba z pewnością, Grzegorzu, to grób papy.

Grzegorz: Przyklękniesz? Wiesz, że ja nie mogę, w krzyżu mnie łupie i ledwo co się mogę zgiąć. Nawet piątaka bym z chodnika nie był w stanie podnieść.

Maryla: No dobrze. (przyklęka) Drogi ojcze, przyszliśmy do ciebie w odwiedziny wiedząc, że możesz za nami tęsknić.

Grzegorz: (słychać kroki zbliżającej się osoby) Tak, Marylu, pięknie powiedziane, naprawdę, ojcu musi być naprawdę przyjemnie, że pomimo tego, że znajduje się prawda, na tej nekropolii, my wciąż o nim pamiętamy.

Dziadek Jacek (tak, to właśnie on nadciągał zza „radiowego kadru”): O, przyszliście!

Grzegorz: Co ojciec tu robi? O tej porze ojciec ma siedzieć u siebie!

Dziadek Jacek: Ale, Grzegorzu, musiałem choć trochę rozprostować kości. Po takim leżeniu w trumnie przez parę godzin człowiek potrafi skostnieć na kość jak psia kostka, naprawdę.

Grzegorz: A ja ojcu mówię, że o tej porze najczęściej chodzi straż miejska po cmentarzu i oni łapią takich jak papa, najprawdopodobniej. Ile ojciec ma?

Dziadek Jacek: Siedem stówek.

Grzegorz: No, ojciec się postarał. Widać, że znicze schodzą jak świeże bułeczki!

Maryla: Jestem taka dumna z ojca!

Dziadek Jacek: E, to nic takiego. Nawet mnie ta straż miejska, kochani, nieszczególnie, rzekłbym, przeraża. Otóż, jak dobrze wiecie, co rano, punkt trzecia wstaję ze swojego grobu, który zawczasie nabyłem po atrakcyjnej cenie od pewnego drwala z Cieszyna Pomorskiego i zbieram wszystko, co te matoły zostawiły poprzedniego wieczoru na grobach. Wszystko biorę do kupy i segreguję: te najmniej zużyte do najmniej zużytych, te mniej zużyte do mniej zużytych, te bardziej zużyte do bardziej zużytych i te...

Grzegorz: Najbardziej zużyte do najbardziej zużytych, to jasne chyba, papo. Papa nie bawi się w detale, papa nie jest księgowym albo malarzem pokojowym, a cmentarnym paserem. Więc, papo...

Dziadek Jacek: To daj mi skończyć, barani łbie! Jak już mówiłem, najmniej zużyte daję do najmniej zużytych, te mniej zużyte do mniej zużytych, te bardziej zużyte do bardziej zużytych i te najbardziej zużyte do najbardziej zużytych. Podobnie z kwiatami i wieńcami.

Grzegorz: Wieńcami?

Dziadek Jacek: Tak, Grzegorzu, wieńcami. Teraz jestem tak uasortymentowany, że atrakcyjnych estetycznie i cenowo wieńców mam na kolejnych trzydzieści katastrof prezydenckich samolotów. Przygotowany zawsze ubezpieczony i odwrotnie. Tak więc potem biorę po jednej rzeczy z każdej kategorii – jeden nowy znicz, jeden starszy, najstarszy i tak dalej. To samo z kwiatami i tak dalej.

Grzegorz: Chyba zaczynam...

Dziadek Jacek: Wtedy ja ustawiam się z moim kramikiem na rogu mojego kwartału, zaraz przy grobie tego łobuza i sprzedaję takie zestawiki. Schodzą jak świeże bułeczki. Za jednym zamachem kupujesz cały asortyment, który wygląda tak, jakbyś odwiedzał dany grób często i regularnie. Jesteś raz na dwa miesiące, a widać cię jakbyś chadzał tutaj co kwadransik, prawda. Ma to oczywiście swoją cenę, ale chętnych, jak widać, nie jest mało, wcale.

Maryla: A ta straż miejska jeszcze papy nie złapała, no nie?

Dziadek Jacek: Gdzie tam, nie wygłupiaj się, córeczko. Dzięki Maurycemu i kupionemu przez niego mojego aktu zgonu, nic mi nie mogą zrobić. Nieboszczyka będą z cmentarza wynosić? To by była dopiero komedia! Odchylam płytę nagrobną z dykty, wskakuję do trumny i niech mnie tylko tkną, a skończą w sądzie za profanację zwłok i bezczeszczenie czci, na co zawczasu również się prywatnie ubezpieczyłem, więc jak przyjdzie co do czego, to kto wie! A tak, to ja im wtedy pokazuję, tym strażnikom, albo policji, jak się zdarzy, ten mój akt zgonu i mi mogą skoczyć tam, gdzie mnie mogą pocałować.

Grzegorz: W dupę?

Maryla: Grzesiu! No wiesz!

Dziadek Jacek: To miało być drobne niedopowiedzenie, żeby bardziej inteligentnie było, ale nieważne. Tak czy siak, koniec końców, ci cali strażnicy są tak skołowani sytuacją, że sami kupują taki pełen zestaw i idą na groby swoich krewnych. Jeden to mi nawet raz herbaty w termosie przyniósł z wdzięczności, bo żona zobaczyła, że on taki kochany i tak często teściową na kwaterze odwiedza. A listonosz już mojej renty nie przynosi?

Maryla: Ojciec oficjalnie nie żyje, więc przynosić nie może. Przez dwa miesiące sadzaliśmy Murzyna na wózku dziadka, przykrywaliśmy derką i mówiliśmy, że ojciec od dawna się nie golił. No, niestety, wpadliśmy.

Grzegorz: Oj, wpadliśmy wtedy strasznie, wstydu było!

Dziadek Jacek: To znaczy?

Maryla: Listonosz, znając dziadka od lat, a podejrzewając, że coś jest nie tak, krzyknął na całe gardło „Baczność!”. Murzyn oczywiście nie wstał, bo przecież od paru lat nie żyje i wypchaliśmy go dla ozdoby trocinami, które Maurycy kradł ze stolarnii na Żelazkowej. Listonosz powiedział tylko, żeby to było ostatni raz i faktycznie, jak powiedział, tak zrobił i go więcej nie widujemy. Nawet rachunków nam nie przynosi.

Grzegorz: Co nas zresztą nieszczególnie martwi. A nawet bez tej papy renty, w miejsce której mamy papę na cmentarzu, to i tak jesteśmy jakieś czterysta złotych na miesiąc do przodu.

Dziadek Jacek: A kiedy, dzieci, będę mógł wrócić do domku, do nas, na Rozdroże?

Maryla: Wie ojciec, rozmawialiśmy o tym z Grzegorzem i ostatecznie zdecydowaliśmy, że tym razem na zimę pozwolimy ojcu zamieszkać u nas. Kupiliśmy sobie nowy telewizor, spodoba się ojcu!

Dziadek Jacek (z wyraźną podnietą w głosie): Płaski?

Maryla: Płaski, tatusiu!

Dziadek Jacek (pochlipując): To właśnie taki, o jakim marzył zawsze kapral Jedziniak na froncie wojny japońskiej w niezapomnianym roku 1903. On zawsze powtarzał nam, prostym szeregowcom: „Żołnierze, nasza ofiara za naszego Monarchę nie pójdzie na marne! Nasze męstwo i odwaga w boju zmiecie oddziały wroga z powierzchni ziemi i nastaną nad tymi ziemiami oświecone rządy naszego Władcy! Co prawda, byłoby nam łatwiej roznieść przeciwnika w perzynę, mając na składzie płaskie telewizory, ale jak się nie ma czego lubić, to się lubi, co się ma! I tak zwyciężymy! Niech żyje Austria!”

Grzegorz: To już wtedy mieliście płaskie telewizory?

Dziadek Jacek: Rzecz w tym, że nie mieliśmy. My nawet wtedy nie wiedzieliśmy, co to takiego jest ten cały telewizor, ani tym bardziej telewizor płaski, ale czuliśmy, że to coś pięknego i to nam dodawało sił w codziennej walce z wszami. Bo z wrogami nie potykaliśmy się za często, bo nie chadzaliśmy razem, a i chodniki nie były dziurawe. Będąc na tyłach, w okolicach Kalisza, ciężko było o nieprzyjacielski oddział mandżurskich kurtyzan, do rozbrajania których zawsze zgłaszałem się na ochotnika. O, czyżbym widział zbliżającego się pana Włodka i tego... Maurycego?

Maryla: Rzeczywiście, to oni!

Grzegorz: Maurycy wygląda na nieźle podpitego.

Dziadek Jacek: Tak, trzyma kolorową reklamówkę w jednej ręce, podpiera się na ramieniu pana Włodka, gada mu coś do ucha, ma zarzyganą koszulę, a spodnie... Ta plama, kochani, czy aby on nie...

Pan Włodek (Maurycy coś tam bełkocze pod nosem, wciąż opiera się na ramieniu pana Włodka: Dzień dobry, państwo Poszepszyńscy.

Grzegorz: Dzień dobry, panie Włodku, co, przyszedł pan w odwiedziny?

Pan Włodek: A tak, chciałem od dziadka Jacka nabyć zestaw zniczy, tych od najstarszych do najnowszych. No i przyczepił się do mnie państwa syn, Maurycy, więc pomyślałem, że tutaj zajdę, po sąsiedzku, rzekłbym.

Dziadek Jacek: Niestety, panie Włodziemierzu, wszystko zeszło, musi pan poczekać do jutra.

Pan Włodek: Nie ma sprawy, naprawdę, panie dziadku Jacku, poczekać poczekam.

Grzegorz: A pan, panie Włodku, dla kogo te znicze chciał kupić?

Pan Włodek: A, dla żony.

Maryla: Ojej, umarła?

Pan Włodek: Skądże, ostatnio próbowałem już nawet zrzucić ją z okna z dziesiątego piętra w bloku na przeciwko, to spadła na wóz z sianem. Tydzień później wmówiłem jej, że będziemy mieli romantyczną kolację na dachu bloku naprzeciwko naszego. Idiotka, dała się nabrać, to ja ją znowu „Siu!”

Dziadek Jacek: Że jak?

Pan Włodek: No, „Siu!”, w dół. To ona spadła na odkrytą ciężarówkę pełną waty. Na takie jak ona nie ma mocnych, to pomyślałem, że jak jej kupię znicze, to jej ta delikatna sugestia da coś do przemyślenia. Tak... (Maurycy coś bełkocze, w bełkot ten wplątując krótkie lapidarne żarciki typu „Pokaż cycki”, "Hej, potrzymasz?", albo też „Ej, lala, bucik ci się rozpiedala”, które to adresowane są do pana Włodka) Państwa, tego... Syn... Jakby państwo mogli go... No...

Maryla: A co on panu przeszkadza? Ma pan, panie Włodku, do niego jakiś problem?

Pan Włodek (Maurycy w dalszym ciągu wisi na swym sąsiedzie): Nie, skądże, w zasadzie mi on wcale nie przeszkadza, jednakże, chciałbym powiedzieć, że czyni on mi niedwuznaczne propozycje.

Grzegorz (z oburzeniem): Jak pan śmie!

Pan Włodek: Kiedy mówię najszczerszą prawdę! Rzucił się na mnie przy bramie i szepcze mi cały czas do ucha, że on da mi oryginalne spodnie, prosto ze „Złotych Bulwarów”, a ja mam mu uprzyjemnić czas. I dodaje dziwnie przy tym, że jak na gimnazjalistkę to wyglądam jak stara kurew i przebieraniec, ale mu to ponoć w zupełności nie przeszkadza. Jak już wspomniałem, albo i nie, to jest złoty chłopak, ale jakby już przestał na mnie wisieć...

Dziadek Jacek: Tak, kochani, uważam, że powinniśmy wziąć Maurycego na nasze, że tak powiem, barki.

Grzegorz: No tak...

Pan Włodek: To gdzie go mam położyć?

Dziadek Jacek: Może do mnie do grobu, dopóki nie wytrzeźwieje? (Maurycy zostaje zrzucony do grobu)

Pan Włodek: Tak, mili państwo, tak oto syn i wnuk leży na cmentarzu, a rodzice i dziadek wciąż na nogach. To daje do myślenia.

Dziadek Jacek: Oczywiście, że daje, tylko niech on przed osiemnastą wstanie, bo potem idę spać, żeby wstać na trzecią. Grzegorzu, zabierzesz go stąd?

Grzegorz: Tak, oczywiście.

Maryla: Oh, ten Maurycy... No nic. Będziemy iść, jeśli papa pozwoli...

Maurycy (wyrywając się na sekundę z pijackiego widu): Ha! Ha! Męmento Mori! (i tutaj wpada w szalony, diaboliczny śmiech, spowrotem zasypia w trumnie dziadka, a z tła dźwiękowego wyłania się powoli zembata interpretacja marszu żałobnego Chopina)

KONIEC

Cezarian:
Mię się podobuje. Zastanawiam się tylko, jak dziadek Jacek mógł się rozłożyć na pięciu grobowych parcelach? Choć, w sumie, to po śmierci człowiekowi o wiele łatwiej się rozłożyć, niż za życia...
Zastanawia mnie także nieznany, a interesujący udział wojsk austro-węgierskich w wojnie rosyjsko-japońskiej. Czyżby wojak Szwejk pozanła sie tam z dziadkiem Jackiem?
Męmento mori

szczutek:

--- Cytat: Cezarian w 21 Maja 2010, 00:38:54 ---Mię się podobuje. Zastanawiam się tylko, jak dziadek Jacek mógł się rozłożyć na pięciu grobowych parcelach?

--- Koniec cytatu ---
Z pewnością mógłby, ale wcześniej musiałby się dobrze rozerwać - spacer po japońskim polu minowym z pewnością by był w takiej sytuacji nader pomocny, jednakże ciężko o takie w Warszawie. Co do Szwejka - to wierzcie mi, śnił mi się Hasek we własnej osobie i miałem go okazję zapytać "Co dalej?". Niestety, był zbyt pijany, żeby odpowiedzieć :(

Cezarian:

--- Cytat: szczutek w 21 Maja 2010, 01:39:40 ---
--- Cytat: Cezarian w 21 Maja 2010, 00:38:54 ---Mię się podobuje. Zastanawiam się tylko, jak dziadek Jacek mógł się rozłożyć na pięciu grobowych parcelach?

--- Koniec cytatu ---
Z pewnością mógłby, ale wcześniej musiałby się dobrze rozerwać - spacer po japońskim polu minowym z pewnością by był w takiej sytuacji nader pomocny, jednakże ciężko o takie w Warszawie. Co do Szwejka - to wierzcie mi, śnił mi się Hasek we własnej osobie i miałem go okazję zapytać "Co dalej?". Niestety, był zbyt pijany, żeby odpowiedzieć :(

--- Koniec cytatu ---
Coś mi w tej opowieści nie pasuje... On był zbyt pijany, żeby odpowiedzieć, a Ty nie byłeś zbyt pijany, żeby zapytać??? Fakt, że to był sen wyjaśnia wiele, ale chyba nie to?

szczutek:
Ja byłem trzeźwy, a przynajmniej byłem w stanie mówić. Natomiast Hasek był spoczywał w pozycji siedziącej przy stole i się go za cholerę dobudzić nie dało - a taka okazja była, żeby dowiedzieć się, jak to miało iść po "...gdy nasze wojska niebawem przekroczą granicę."  S:)

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej