Wczoraj na baskecie Gonzo z uwagi na odnawiający się uraz łydki* robił za tablicę wyników. Rozsiadł się na trybunach po środku boiska i liczył punkty. Parę razy dodał nie w tę stronę co trzeba ale z boiska dość szybko przychodziła korekta. Po graniu, już na zewnątrz Gonzo rzucił: zobaczcie która godzina a jeszcze widno. Coś mnie mi nie pasowało w jasności widnokręgu, bardziej to wyglądało na tuż przed świtem niż tuż po zachodzie. Okazało się że Gonzo tak osobliwie liczył punkty że graliśmy do 120 do 4 rano. I nie wiadomo już było czy się kłaść spać czy zbierać do roboty.
*uraz ciągnie się od dnia kiedy pomagał rozbujać na pych rydwan Afrodyty zaprzężony w gołębie.