<<< Poprzedni odcinek
Opowiadania Toma
Następny odcinek >>>
Dziewiąty odcinek "Rodziny Poszepszyńskich" autorstwa Toma.
MANDŻURIA
Dziadek: Maurycy, bądź tak dobry i obierz mi jabłuszko. Skórka jest za twarda i mogę źle ją pogryźć. Pięć razy już próbowałem ale
bezskutecznie bo bardzo ręce mi się trzęsą i nie mogę trafić jabłkiem w nóż. Sam rozumiesz ze w moim wieku muszę zacząć o siebie dbać. To
już nie to zdrowie co dawniej.
Maurycy: Nie obiorę dziadkowi żadnego jabłka, żeby nie wiem jak długo mnie prosił.
Dziadek: A dlaczego? Ja osobiście staram się wyręczać cię we wszystkim.
Maryla: Najprawdopodobniej właśnie dlatego Maurycy nie chce Ojcu pomoc.
Dziadek: Czy ja komuś coś złego zrobiłem?
Maurycy: Właśnie dlatego, że Dziadek Jacek robi to za dobrze i dlatego Sylwia nie chce się więcej ze mną spotykać.
Dziadek: No wiesz Maurycy, to chyba nie jest w porządku, aby za profesjonalizm karać kogokolwiek. Mój osobisty przełożony,
niezapomniany Kapral Jedziniak zawsze na apelu mawiał: Żołnierze! Spełniajcie swój obowiązek sumiennie czyli tak dobrze jak tylko możecie
najlepiej. Ja mogę, a wiec swój obowiązek spełniam solidnie i to nie moja wina, ze Sylwia nie chce się z tobą więcej spotykać.
Maryla: Najprawdopodobniej w tym wypadku Maurycy ma racje a Ojciec powinien więcej wolnego czasu poświęcać pannie Indze, a nie
narzeczonej Maurycego.
Dziadek: A czy to moja wina, ze Panna Inga znowu się na mnie obraziła?
Maryla: Bo nie może wytrzymać tego, że ją Ojciec ciągle podszczypuje. Najprawdopodobniej każda porządna kobieta miałaby tego dość.
Dziadek: A nieprawda. Sylwia to lubi i w dodatku uśmiecha się do mnie porozumiewawczo.
Maurycy: No właśnie.
Dziadek: Co właśnie?
Maryla: Skończcie w końcu tę jałową dyskusję i powiedzcie lepiej czy Albert i Ślepy Leon przyszli już na obiad. Zrobiłam wyśmienitą
świąteczną zapiekankę z kawiorem!
Dziadek: Z jakim tam kawiorem. Znowu podasz tę starą kaszankę, którą Maurycy znalazł w zeszłym tygodniu na Służewcu Przemysłowym.
Ciekawe z czego ona jest zrobiona, bo ja tam nie mogłem się w niej dopatrzyć ni smaku, ni wyglądu prawdziwego kawioru. Pamiętam jak w
niezapomnianym 1905 roku mój najlepszy przyjaciel Sebek Sewastopolski postanowił się podlizać kapralowi Jedziniakowi, bo kapral miał
urodziny a Sebek miał wyrok za to, że był pijany na warcie i z nudów strzelał do wszystkich palących papierosy przed kasynem oficerskim.
Aby złagodzić furię swego dowódcy i wyrok w sądzie polowym, postanowił zrobić mu drogi prezent w postaci ogromnej puszki sławnego kawioru
astrachańskiego. Kapral Jedziniak bardzo był wzruszony prezentem i wydał łagodny wyrok. Skazał Sebka za jego karygodne wykroczenie przeciw
regulaminowi wojskowemu na rozstrzelanie, ale zawiesił wykonanie egzekucji na 99lat. Kapral Jedziniak zaprosił następnie wszystkich innych
kaprali z naszej jednostki do nieoficjalnego Klubu Kapralskiego mieszczącego się tuż za naszą oddziałową latryną, na wspólną degustację
kawioru. Punktualnie o godzinie 21 -ej zjawili się wszyscy zaproszeni, każdy z butelką osiemdziesięcioprocentowej sake, a bardziej pilni to nawet z dwoma
butelkami. Kapral Kozłowski to przyniósł nawet dwa kanistry ale okazało się, że tylko w jednym był samogon. W drugim, przez oczywista
pomyłkę była nafta do lamp oświetlających ziemianki, ale i ten pechowy kanister też został w połowie opróżniony pod koniec imprezy. Gdy
bladym świtem o piątej nad ranem degustacja sie zakończyła, bo już nie było co pić, wszyscy w doskonałych nastrojach, rozeszli się do swych
oddziałów. Niestety juz o godzinie 6 -ej wszyscy w komplecie spotkali się ponownie, ale nie za latryną, a w niej. Ponieważ nie mogli się na
raz pomieścić w środku, bo były tam tylko 4 stanowiska robocze, na zewnątrz tego budynku powiało zgrozą i nieprzyjemnym zapachem. Gdy ten
intensywny zapach dotarł do naczelnego sztabu, powołano zespól ekspertów do wyjaśnienia sprawy. Felczer wezwany przez naczelnego dowódcę
zastosował drakońskie, niehumanitarne metody leczenia, a mianowicie zaaplikował wszystkim chorym mocna herbatę i niepokojące objawy
ustały. Energicznie prowadzone śledztwo wykazało, ze wszystkiemu winien jest Sebek Sewastopolski i jego, legalnie kupiona w kasynie
oficerskim, puszka kawioru. Przy okazji wyszło na jaw, że to japońscy dywersanci, chcąc obniżyć siły bojowe naszej sławnej kadry
oficerskiej, do oryginalnego kawioru domieszali identycznie wyglądające jaja rzekotki mandżurskiej. Jaja tej rzekotki maja tę właściwość,
że gdy poleje się je czystym spirytusem, w ciągu godziny wylęgają się z nich kijanki a w następną godzinę przekształcają się w dorosłe
osobniki od razu gotowe do rozmnażania, co powoduje niekontrolowane rozmnażanie się rzekotki, a w konsekwencji wzdęcia żołądków i
wyeliminowanie kadry oficerskiej z walki. Jedynym, skutecznym lekarstwem jest obniżenie stężenia alkoholu w organizmie oficera
frontowego, ale takie niehumanitarne metody leczenia w jednostkach frontowych są, jak wiadomo, zabronione przez konwencje genewskie.
Maryla: Ja wypraszam sobie aby ojciec opowiadał takie niesmaczne historie przed obiadem. Ale już kończymy sprzeczki, bo przyszedł
nasz drogi Leon.
Ślepy Leon: "Być może" to dobry pomysł i tak by pewnie zrobił Poręba. Ty Profesor myślisz, że się uda?
Maryla: Nie wiedziałam Albercie, że jesteś aż tak wykształcony i że masz tytuł profesorski.
Albert: Ja tez nie wiedziałem, ale jak mi dali to wziąłem, a co miałem robić? Ostatecznie jestem najstarszy w tym towarzystwie bo
mam prawie 200 lat. Umysł mam ostry jak brzytwa, a więc wszyscy mnie traktują należycie, czyli z przymrużeniem oka. Jako tako znam języki
obce, trochę puszkowałem w innych krajach, mam przebłyski intelektualnego talentu, a więc wzbudzam ogólny szacunek. Naturalną sprawą jest
więc, że ferajna chce abym ją na zewnątrz reprezentował.
Dziadek: Pamiętam, ze w Sankt Petersburgu w sławetnym 1917 roku, mnie też nazywali Profesorem. Ja akurat, przez przypadek, byłem w
tym mieście, bo zostałem tam oddelegowany przez kaprala Jedziniaka jako profesor tańca towarzyskiego do tamtejszej Szkoły Kadetów imienia
Wsiewołoda Rasputina. Ach, co to za eleganccy byli chłopcy i jak dobrze ułożeni! Moją specjalnością był walc, menuet i tango
argentyńskie. Gdy za włóczęgostwo bez odpowiednich przepustek i uzasadnione podejrzenie o szpiegostwo na rzecz Denikina i Piłsudskiego
zatrzymano mnie w areszcie, juz po trzech tygodniach przesłuchiwania na Łubiance przyznałem się do wszystkiego. Za dobre sprawowanie
zaniesiono mnie przed oblicze okrytej złą w całym Petersburgu sławą, Kaukaskiej Urzędniczo Cywilnej Ideologicznie Administrowanej
Partyjnej Awangardy, w skrócie nazywanej przez NKWD "KUCIAPA". Na miejscu okazało się, że jej założycielem i przewodniczącym jest Karol
Marek, mój dobry kolega z podstawówki. Mając takie znajomości w rewolucyjnym tempie zostałem rehabilitowany, ułaskawiony i dołączyłem do
grona rewolucyjnych fachowców czyli tak zwanych dekowników. Wszystko dobrze się układało, aż do sławetnych urodzin Karola, który z tej
okazji wyprawił huczne przyjęcie. Na nieszczęście donosiciel z 7 kompanii Aleksy Myszkow miał trochę zły słuch i źle dosłyszał a właściwie
to się przesłyszał i doniósł do NKWD, ze będziemy obchodzić urodziny Karola Marksa a nie Karola Marka. Z okazji spodziewanej, darmowej
popijawy w głodującym od roku mieście, zjawił się Trzeci Zastępca Dowódcy Frontu Północnego z sekretarkami, orkiestrą wojskową, czyli
siedmioma specjalnie oddelegowanymi marynarzami Bałtyckiej Floty z bałałajkami, a i sam zastępca naczelnika rejonowego NKWD, Iwan
Piotrowicz Michawlenko z obstawa też przybył. Nie byliśmy przygotowani na aż tak liczne grono gości, aczkolwiek samogonu mieliśmy
wystarczającą ilość. Wszyscy bawili się wyśmienicie i kulturalnie. Marynarze i NKWD-dziści grali w karty i głośno śpiewali aż do czasu gdy
zaczęły się tańce. Podochoceni czerwonoarmiejcy, trzymając się ścian, tańczyli dziarskiego trepaka, a ja poprosiłem towarzysza Iwana
Piotrowicza Michawlenko do Białego tanga z figurami. I to okazało się z mojej strony posunięciem wielce nietaktownym i ryzykownym. Na
dźwięk słowa "BIAŁY" zastępca Iwana Piotrowicza, Dawid Kalininowicz Głazow uśmiechnął się tryumfalnie i wyciągnął służbowego nagana. W
Urzędzie wszystkich się podejrzewa, ale na naczelnika rejonowego NKWD nie powinien paść nawet cień podejrzenia o kontakt z BIAŁYM. Zrobiło
się straszne zamieszanie i strzelanina, ale na szczęście ktoś przytomny jeszcze, cisnął pustą flaszką w lampę naftową i zrobiło się
ciemno. Uciekałem tak szybko, że zatrzymałem się dopiero w Odessie.
Maurycy: Nie opowiadaj teraz Dziadku Jacku bzdur, bo ja naprawdę chce wiedzieć co tu jest grane i czym nasz Albercik się teraz
zajmuje?
Ślepy Leon: Nasz kochany Albert obecnie zajmuje się kontaktami międzynarodowymi, bo ktoś odpowiedzialny musi w końcu zrobić tam
porządek. Kontakty handlowe i dyplomatyczne z Kolumbią, Afganistanem i Tajlandią zostały ostatnio zaprzepaszczone. Dziś trudno nawet
zdobyć zwykłego kuriera do obsady tych tak ważnych kierunków międzynarodowych! To nie może być tak jak dotąd, że o nasze interesy
zagraniczne nikt nie dba!
Grzegorz: Ja wiem o tym najlepiej, bo gdy parę lat temu kandydowałem na prezydenta to tez miałem masę problemów ze sprawami
międzynarodowymi. W końcu na ministra spraw zagranicznych wytypowaliśmy pana Słowikowskiego ale niestety prezydentem nigdy nie zostałem i
naturalną koleją rzeczy ta kandydatura nie doczekała się realizacji. Do tej pory zresztą uważam, że to wielka strata dla naszego
umęczonego kraju, bo pan Słowikowski to człowiek z ogromnym autorytetem moralnym i z cala pewnością mogą to zaświadczyć wszystkie kobiety
z naszego osiedla. Musze nadmienić szanowny Ślepy Leonie, że ja ze swej strony naprawdę zrobiłem wszystko co mogłem aby go wykorzystać,
ale nic z tego nie wyszło. A tak na marginesie mówiąc, czy nie potrzebujecie przypadkiem kandydata na prezydenta o odpowiednich
kwalifikacjach?
Maryla: Grzegorzu, po raz kolejny proszę cię, nie poniżaj się przed Ślepym Leonem! Najprawdopodobniej ja ci tę posadę osobiście
załatwię na zupełnie, że tak powiem, nie tak formalnej płaszczyźnie.
Albert: To ciekawe, bardzo ciekawe. To myślisz Grzegorzu, że Słowikowski jest pewny? My uważamy, ze każdy człowiek dla nas pracujący
jest na wagę złota.
Maryla: Najprawdopodobniej nie ma już szans aby zatrudnić pana Słowikowskiego. Przez ostatnie lata bardzo się postarzał i podupadł na
zdrowiu. To dosłownie nie ten sam człowiek co kiedyś. Panna Inga mówiła, ze gdy widziała go dwa dni temu pod zsypem zachowywał się
nienaturalnie i był ubrany w ciepłe, grubo pikowane spodnie narciarskie. No więc sami rozumiecie, że zszedł na manowce i się zeszmacił.
Tak, tak, dziś to już wrak człowieka ale patrząc na to z drugiej strony nie ma co się dziwić za bardzo, bo ile to lat można tak stać
wypięty w dumnej pozie na mrozie, wietrze i śniegu?
Albert: Szkoda, wielka szkoda, ze stara kadra się wykrusza, choć my stawiamy na młodzież bo w niej widzimy nasza przyszłość.
Dziadek: No, nie przesadzaj Albercie z tym pesymizmem. A może ja, stary, doświadczony weteran wojny rosyjsko - japońskiej bym się wam
na coś przydał? Ostatecznie ja też mam bardzo bogate doświadczenie życiowe. Byłem swego czasu na wojnie w Mandżurii i wielokrotnie
siedziałem w tamtejszym garnizonowym areszcie. Ja wiem, że to nie to samo co praktyka w europejskich więzieniach ale musze się pochwalić
że dwa razy to chcieli mnie nawet powiesić! Raz za zdradę cara Mikołaja Drugiego a drugi raz bo wszedłem w zabłoconych butach do świeżo
posprzątanej przez kaprala Jedziniaka ziemianki i naniosłem błota. Byłem tez biegłym sądowym w czasie głośnego kiedyś procesu Zachariasza
Dorożynskiego, tego zatwardziałego mordercy tancerki Igi Korczyńskiej z teatrzyku Ananas i morderca ten poniósł zasłużoną karę! Trzask prask i po krzyku..
Maurycy: Dziadku, dziadku obudź się bo cię okradną!
Dziadek: Wtedy ja chwyciłem koszyk z obierkami stojący przed okopem i pobiegłem gasić ten płonący okręt.
Maryla: Ojcu znowu się wszystko pomyliło.
Dziadek: Nic mi się nie pomyliło. Dobrze pamiętam, że gdyby nie moja ekspertyza, ten morderca Igi Korczyńskiej, Zachariasz
Dorożynski, z całą pewnością żyłby do dziś.
Ślepy Leon: Widzę, że ten stary zgred to fachowiec. Właśnie takich ludzi nam trzeba. Dziadku Jacku, w końcu kto jak kto ale ty
mógłbyś nam choć trochę pomoc i obsadzić jakąś placówkę np na Dalekim Wschodzie? Bardzo by nam to pomogło w podniesieniu naszego prestiżu.
Dziadek: Wiecie, aż tak wszechmocny to ja nie jestem, ale ewentualnie mógłbym zostać ambasadorem polskim w Mandżurii. Znam dobrze ten
piękny kraj i jego stolice Port Artur, mowie płynnie po mandżursku i możecie być pewni, że na nikogo nie będę kapował. Zresztą nie ma co
zwlekać z objęciem tej niezwykle ważnej placówki. Maurycy chodź tu do mnie, weź pompkę i dopompuj lewe koło w moim wózku inwalidzkim.
Pojadę do Mandżurii gdy tylko wózek będzie sprawny. Pompuj Maurycy szybciej, bo widzę, że jakoś słabo się starasz, a moja dziejowa misja
tam czeka. Do zobaczenia Marylko. Jak się tylko trochę zagospodaruje to może Sylwia przyjedzie do mnie w odwiedziny! Do widzenia
Grzegorzu, napiszę do was pocztówkę gdy tylko przybędę do Port Artur.
Maurycy: No tak, ale o ile ja wiem z geografii, nie ma takiego państwa jak Mandżuria, a wiec nie może być tam polskiej ambasady ani
nawet konsulatu!
Ślepy Leon: No i właśnie, sami widzicie, jak w szkle kontaktowym, kolejne, karygodne zaniedbanie!
Dziadek: Czy, to znaczy, że ja nigdzie nie pojadę? To skandal! Płakać się chce, gdy widzi się takie porządki. Ja złożę zażalenie do
Trybunału Europejskiego, bo to nie może być tak, ze ktoś bezkarnie likwiduje mi moją ukochaną Mandżurię. Ja za jej wolność z kapralem
Jedziniakiem w niezapomnianym 1905 roku krew przelewałem. Ja się odwołam do Ligi Narodów. Będą płacić odszkodowanie za straty!
Maurycy: To wszystko przez Rosjan i Japończyków ale i Amerykanie też się do tego trochę przyczynili! No, ale nie przesadzajmy z aż
tak ostrymi działaniami!
Albert: W tym wypadku muszę jednak poprzeć Dziadka Jacka, to mi wygląda na spisek międzynarodowy i to szyty grubymi nićmi. Ja mam na
Zachodzie szerokie znajomości, ja im tego tak łatwo nie daruję, ja natychmiast skontaktuje się z kim trzeba i to definitywnie załatwię,
oczywiście jeśli w ogóle będą chcieli ze mną rozmawiać.
Ślepy Leon: O tak, tak, a najgorszy to jest ten ich japoński generał, Kurosawa. Kiedyś po dzienniku w telewizji widziałem jakich
strasznych, krwawych scen wojennych jest on autorem!
Dziadek: Tak, tak, mądrego to i przyjemnie posłuchać. Ja osobiście z opowiadań, to znalem tylko generała Yamamoto, ale to odległe
czasy i pewnie nowa japońska kadra objęła wojskowe stanowiska.
Albert: Wyniki naszego, bulwersującego opinie publiczna, śledztwa dziennikarskiego muszą koniecznie ujrzeć światło dzienne. My nigdy
nie zamieciemy czyichś brudów pod nasz dywan! Myślę Leonie, że całą tą sprawą, z odpowiednim nagłośnieniem tego międzynarodowego
skandalu, powinno zająć się nasze pismo. Mam już nawet wstrząsający tytuł, który każdego, inteligentnego czytelnika naszej GW dosłownie
powali z nóg i chwyci za serce: "Ukrzywdzony kombatant, w naszym Organie, płacze jak bóbr". Widzę juz, oczami wyobraźni, jak starzy,
niejednokrotnie schorowani, drodzy nasi czytelnicy, płaczą pod celą po takiej lekturze.
Dziadek: Maurycy, wszystko to bardzo ładnie, wszystko rozumiem, ale czy z tego wynika, że ja już nigdy nie zobaczę ukochanej
Mandżurii?
Maurycy: Teraz, to Dziadek najwyżej pojedzie do parku w Łazienkach a na jesieni, jak będzie ładna pogoda i Dziadek będzie grzeczny,
to może pojedziemy na grzyby do Kampinosu albo do Pyr.
<<< Poprzedni odcinek
Opowiadania Toma
Następny odcinek >>>
|