Logo
Start    O rodzinie    Osoby   Lista odcinków   Forum   Kontakt  Zembaty  Tfurczość klubu   Piosenki

 <<< Poprzedni odcinek  Opowiadania Toma  Następny odcinek >>>

Czwarty odcinek "Rodziny Poszepszyńskich" autorstwa Toma.

Maryla: No i co ojciec tak się kręci po kuchni. Obiad już był, a śniadanie będzie dopiero jutro.
Dziadek Jacek: Nudzi mi się córeczko. Deszcz leje od rana i nie wiem co mam robić. Murzyn też się nudzi. Poszedłby sobie na suczki ale nie ma parasola a w płaszczu nieprzemakalnym gorąco i niewygodnie.
Maryla: To może zrobiłby ojciec coś pożytecznego, czymś się zajął a nie tylko narzekał?
Dziadek Jacek: Łatwo powiedzieć, zrobił coś, ale ja już wszystkie pożyteczne prace domowe zrobiłem.
Maryla: Ciekawe co dziś takiego ojciec zrobił, bo ja nic o tym nie wiem?
Dziadek Jacek: Jak to co? Od rana upolowałem już 26 karaluchów w kuchni kolo zlewozmywaka!
Maryla: Też mi zajęcie.
Dziadek Jacek: Czy ty myślisz że to takie proste? One są bardzo ruchliwe i wcale nie jest łatwo trafić kapciem uciekającego karalucha. Po drugie jest to polowanie czasochłonne. Musze czekać aż wyjdą z dziur, a sama musisz przyznać, że są dość płochliwe. Po trzecie, za jednym razem udaje mi się dopaść najwyżej dwa karaluchy, bo gdy mnie zobaczą każdy ucieka w inna stronę.
Maryla: To niech ojciec używa gazety a nie kapcia. Skacząc na jednej nodze z kapciem w reku naprawdę trudno cos upolować.
Dziadek Jacek: Probowałem, ale po uderzeniu gazetą robi się z karalucha duża plama i trudno go sprzątnąć.
Maryla: Bo ojciec robi to zbyt mocno. To nie jest polowanie na słonie, a na karaluchy.
Dziadek Jacek: Chyba masz rację, ale ja do każdej pracy przykładam się bardzo solidnie.
Maryla: To może niech ojciec idzie do panny Ingi.
Dziadek Jacek: Bylem, ale jej nie było. Pewnie bierze nadgodziny w seks - szopie. Opowiadała wczoraj, że mają właśnie dostawę towaru. Pani Buba zamówiła podobno w Hongkongu całą partię nowych wibratorów w kształcie niedźwiedzia panda. Jeden z nich jest podobno tak wielki jak prawdziwy niedźwiedź. O tak, pani Buba to ma głowę do interesu.
Maryla: Naprawdę, mam już tego dość. To jest rozmowa jak z małym dzieckiem. Niech tata mi więcej nie marudzi i zajmie się czymkolwiek.
Dziadek Jacek: Probowałem sam z sobą grać w salonowca, ale do tej skądinąd pasjonującej gry potrzeba więcej osób. Może byś ze mną zagrała Marylo?
Maryla: Co też ojciec opowiada. W dwie osoby gra też najprawdopodobniej nie ma sensu. Naprawdę pasjonująca staje się gdy jest przynajmniej pięć, sześć osób.
Dziadek Jacek: A skąd ja ci wezmę pięć osób? No, może gdy przyjdzie panna Inga, Maurycy i Grzegorz to uda się skompletować pełną drużynę.
Maryla: No niech mi ojciec nie zawraca teraz głowy, bo muszę iść do Malinowskiej na chwile. Skończyła nam się mąka na zapiekankę. Trzeba sprobować pożyczyć, a to nie takie proste. Gdy wczoraj chciałam pożyczyć od niej dwa jajka na śniadanie dla Grzegorza, bezczelnie powiedziała przez zamknięte drzwi, że jej nie ma w domu.
Dziadek Jacek: Idź, idź probować ale do pani Bożenki też nie masz po co chodzić Ona też już nie chce pożyczać, ale sprobuj u Zawistowskich z parteru. Oni nas jeszcze tak dobrze nie znają. A swoją drogą co za ludzie bez serca dziś tu żyją. Znieczulica jest widoczna na każdym kroku.

Maryla wychodzi do sąsiadki, a po chwili pojawia się pan Włodek

Pan Włodek: Przepraszam, że tak bez pukania i bez zapowiedzi, ale drzwi były uchylone to wpadłem na chwilę. Ale, ale co pan robi panie Dziadku Jacku?
Dziadek Jacek: Jak to, nie widzi pan, co ja robię?
Pan Włodek: Widzę, że siedzi pan na swym wózku, na środku pustej kuchni z parasolem w ręku, a naokoło jest strasznie mokro. Czyżby sąsiedzi z góry mieli awarię pralki i znowu państwa zalało?
Dziadek Jacek: Nas zalało? Pierwsze słyszę? Nie widzi pan, że trenuję? To bardzo pasjonująca, trudna i ambitna gra. Wymaga inteligencji, refleksu, dobrej koordynacji ruchowej, sprawności fizycznej, przewidywania skutków swych działań i niestety ponoszenia konsekwencji nieprawidłowo przeprowadzonej zagrywki. Dla mnie najważniejsza jest jednak prawdziwa sportowa rywalizacja i to, że może to być gra sprawnościowa, jednoosobowa. Istotne jest też to, że mogę grać będąc w wózku, choć niewątpliwie w ten sposób jest o wiele, wiele trudniejsza. Ja jednak nigdy nie stawiałem sobie łatwych celów. Pewny jestem, że sport ten ma wielkie szanse stać się dyscypliną olimpijską. Gdzie to będzie następna Olimpiada, panie Włodku?
Pan Włodek: W Chinach, chyba w Chinach.
Dziadek Jacek: W Chinach, powiada pan? To prawie jak w Mandżurii. A może uda się stworzyć cały zespół z weteranów wojennych? Oczywiście kierownikiem drużyny zostałby nasz zasłużony, bezpośredni przełożony, kapral Jedziniak. Myślę, że się zgodzi gdy zaproponuje mu się odpowiednio wysokie wynagrodzenie w Euro. Emerytury nie są zbyt wysokie to każdy chce dorobić parę groszy. A może pan, panie Włodku, jako junior przyłączyłby się do drużyny? Myślę, że następny obóz treningowy trzeba będzie zorganizować w Zakopanem albo w Alpach. Trzeba też będzie poszukać jakiegoś zamożnego sponsora. Na pewno pańska żona mogłaby nam w tym pomóc. Ona ma odpowiednie koneksje. Występowalibyśmy w koszulkach biało - czerwonych ozdobionych logiem jej firmy.
Pan Włodek:Nie bardzo rozumiem o jakiej olimpijskiej dyscyplinie pan mówi, panie Dziadku Jacku. Nawet jeśli miałoby to być spadochroniarstwo, to nie jestem pewien czy jest taka dyscyplina olimpijska. Dużo nowych dziedzin przybyło, ale nie znam żadnej, w której używa się starego parasola od deszczu. No, a może przygotowuje się pan na ceremonię otwarcia Igrzysk? Tam na pewno na murawie stadionu, będzie występowało wiele tysięcy młodych ludzi z kolorowymi parasolkami.
Dziadek Jacek: Ależ skąd! Ja trenuję plucie na sufit! To naprawdę nie jest łatwo siedząc w wózku napluć na sufit i to tak precyzyjnie żeby nic mokrego nie spadło na głowę zawodnika. Dlatego właśnie zasłaniam się parasolką, tak na wszelki wypadek. Początkujący zawodnik z reguły ma trudności z szybkimi zasłonami parasolką, bo wymaga to wybitnego refleksu i koordynacji ruchowej. Szermierka czy tenis to przy mojej dziedzinie dyscypliny prymitywne, powolne i nudne, pozbawione ryzyka; prawie tak jak szachy, brydż czy bierki. No niech pan sam powie czy grając w brydża można dostać w oko?
Pan Włodek: Nie, no nie przesadzajmy. Pamiętam, że kiedyś grając na wczasach w Bułgarii dostałem za parę lewa w lewe oko. Potem do końca turnusu musiałem chodzić w ciemnych okularach, bo cale oko było fioletowe. Zresztą wie pan, panie dziadku Jacku, wszyscy chodzili tam w ciemnych okularach bo po pierwsze był to bardzo słoneczny miesiąc a po drugie były to wczasy organizowane przez zakład pracy mojej żony.
Dziadek Jacek: Dostał pan w oko, bo pewnie pan oszukiwał? I tak miał pan dużo szczęścia, że nie pojechał pan do Rumunii, bo tam w obiegu są leje a oszustów się leje co mogło się skończyć pobytem w szpitalu...
Pan Włodek: Nic mi nie zdołano udowodnić, choć podobno talia kart, która graliśmy była lekko znaczona.
Dziadek Jacek: Oczywiście trudności w awangardowych i ekstremalnych dziedzinach sportu są i będą zawsze, a najczęściej tam gdzie przepisy nie są do końca zdefiniowane. Pamiętam jak jednej niezwykle ciemnej nocy w niezapomnianym roku 1905 w obleganym przez Japończyków Port Arturze, siedząc w ziemiankach pod ciągłym ostrzałem naszego śmiertelnego wroga uprawialiśmy ten sport całymi godzinami. Oczywiście graliśmy na pieniądze i choć stawki były niewysokie bo licytowaliśmy po pół jena, w banku uzbierało się już 7293 Jeny. Niekoronowanym królem tej dyscypliny był mój najbliższy kolega z kompanii, Sebek Sewastopolski. Opanował technikę tak doskonale, że trafiał w dowolny punkt sufitu leżąc na podłodze ziemianki w pełnym rynsztunku bojowym, z karabinem w ręku i w masce gazowej. Nie przeszkadzał mu nawet wypchany plecak, choć niektórzy zawistni koledzy uważali, że plecak ułatwia trafienia, bo zmniejsza dystans dzielący zawodnika od sufitu. Niestety, wybuch pocisku artyleryjskiego zmiótł cały sufit ziemianki. Jest rzeczą zrozumiałą, że pierwsza i najważniejsza sprawa w takich rozgrywkach jest wysokość hali sportowej. Po tej fatalnej salwie japońskiej artylerii Sebka opuściło szczęście i zaczął przegrywać. Sebek, w związku z niesportowym zachowaniem Japończyków, złożył w tej sprawie zażalenie na piśmie aż do samego cesarza i chciał powtórzenia całych zawodów. Powołaliśmy nawet w kompanii zespół ekspertów z naczelnego dowództwa brygady pod kierownictwem samego admirała Aleksandra Kołczaka. Niestety, ku rozpaczy kaprala Jedziniaka, zarekwirował on całą pulę banku i sam przepił w kantynie oficerskiej.
Maryla: O, widzę, że nas odwiedził pan Włodek, a ja taka nieuczesana. A co tu tak w kuchni mokro?
Dziadek Jacek: Nic Marylko, to tylko ja sobie trenuję przed Olimpiadą w Chinach.
Maryla: Niestety muszę z przykrością stwierdzić, że dziś nie będzie obiadu i kolacji. Nikt z sąsiadów nie chciał pożyczyć nam mąki na zapiekankę.
Dziadek Jacek: To wiesz co, Marylko? Idź do nich jeszcze raz i sprobuj pożyczyć trochę ryżu! Przed olimpiadą w Chinach ryż z dżemem, palce lizać, też mogę zjeść na obiad!


 <<< Poprzedni odcinek  Opowiadania Toma  Następny odcinek >>>