Logo
Start    O rodzinie    Osoby   Lista odcinków   Forum   Kontakt  Zembaty  Tfurczość klubu   Piosenki

 <<< Poprzedni odcinek  Opowiadania Toma  Następny odcinek >>>

Drugi odcinek "Poszepszyńskich" autorstwa Toma.

Dziadek: Grzegorzu! Podsuń stołek do antresoli, bo sam nie dam rady.
Grzegorz: Czego ojciec znowu tam szuka? Przecież tam są tylko nasze zimowe ubrania i stare buty.
Dziadek: Aaaa nie tylko. Jest tam też moja trumna i znicz nagrobkowy. Muszę coś sprawdzić.
Maryla: Ależ tato, twojej trumny z papieru i lakierków na pewno nikt z nas nie ruszał. Leżą tam jak leżały i czekają na odpowiednią chwilę życia, a właściwie śmierci taty. O ile się nie mylę nie trzeba ich jeszcze stamtąd ściągać, bo tata czuje się jak na swoje 100 lat całkiem rześko.
Dziadek: Czuję się świetnie i dlatego muszę coś sprawdzić. Marylko, pomóż mi zdjąć tę trumnę, bo dla mnie samego jest za ciężka. Naprawdę trudno utrzymać równowagę z trumną nad głową stojąc jedną nogą na taborecie, a drugą na wózku inwalidzkim na kółkach.
Grzegorz: I po co ojcu ta trumna?
Dziadek: Po co? To chyba oczywiste. Mam ponad 100 lat i muszę być przygotowany na wszystko.
Grzegorz: Czy mam przez to rozumieć, że ojciec właśnie teraz chce umrzeć? Teraz, gdy oglądam swój ulubiony program telewizyjny? Marylo, twój ojciec znowu usiłuje wyprowadzić mnie z równowagi. Ja niedawno miałem zawał i nie mogę się denerwować.
Dziadek: Jeśli nie chcesz się denerwować to pomóż mi zdjąć trumnę i zanieść ją na balkon.
Maryla: Już nie kłóćcie się, a ty Grzegorzu możesz chyba czasem ustąpić mojemu ojcu. Pomóż mu zanieść ją na balkon, to będziesz mógł w spokoju oglądać telewizję. A tak właściwie, to po co taszczy ją ojciec na balkon?
Dziadek: Jak to po co? Muszę wystawić ją na słońce, bo zapleśniała od wilgoci. Muszę też coś sprawdzić.
Grzegorz: Ciekawe co?
Dziadek: Muszę sprawdzić czy się w niej jeszcze mieszczę. Mogłem przecież urosnąć przez ostatnie pięć miesięcy i może się okazać, że trumna jest za krótka.
Grzegorz: No nie! Trzymajcie mnie, bo ja już nie mogę słuchać tych bzdur. Urosnąć w tym wieku? Chciał chyba ojciec powiedzieć: skurczyć się ze starości?!
Dziadek: A właśnie, że nie. Wiek nie ma z tym nic wspólnego, a ja rosnę bardzo szybko. Pamiętam jak kiedyś stojąc na warcie udało mi się ściągnąć z pijanego Chińczyka całkiem dobry jeszcze podkoszulek bawełniany, trochę tylko przetarty na łokciach. Kiedy następnego dnia wyprałem i osuszyłem go na słońcu to nie mogłem się w niego zmieścić. Najwidoczniej tak urosłem po spożyciu solidnego wojskowego suchara na śniadanie. Dziś zaś jadłem na śniadanie chleb z dżemem, palce lizać, a więc też mogłem sporo urosnąć.
Grzegorz: Marylo, twój ojciec znowu opowiada coś bez sensu.
Maryla: A nie myślał ojciec, że podkoszulek po praniu mógł się po prostu skurczyć?
Maurycy: Albo, że Chińczyk był od dziadka dużo mniejszy?
Dziadek: Co wy tam wiecie gamonie. Nie gadajcie tyle tylko pomóżcie. Teraz trochę w lewo i połóżcie ją dokładnie na tych dwóch taboretach. Ustawiłem je na słońcu to teraz trumna szybko wyschnie. No nareszcie mogę się wyciągnąć i sprawdzić czy nie jest za krótka.
Maurycy: Dziadek Jacek prezentuje się w trumnie bardzo malowniczo. Brakuje tylko gromnic i można by nazwać tę kompozycję "Martwa natura na balkonie". Jaka szkoda, że Sylwia tego nie widzi. Jestem pewien, że dziadek bardzo by się jej podobał w tej bądź co bądź nietypowej sytuacji.
Dziadek: Dziękuję ci Maurycy za słowa uznania. Bardzo wygodna trumna, czuję się wspaniale na tym słoneczku. Zupełnie jak na wczasach w Zakopanem i tylko leżak jest trochę inny! Będę musiał się trochę poopalać, bo ostatnio mało wychodzę na spacery.
Maryla: Ojciec nie wychodzi z domu, bo cały wolny czas spędza na podglądaniu sąsiadów w bloku naprzeciwko i na ogródkach działkowych.
Dziadek: To świetnie, że mi przypomniałaś. Marylko, przynieś mi do trumny moją lunetę. Sam bym po nią poszedł, ale tak wygodnie się ułożyłem, że sama rozumiesz, nie chce mi się ruszać. W tej pozycji z lunetą w ręku będę się czuł jak zwiadowca na wysuniętym posterunku. Dawno już nie podglądałem w pozycji leżącej. Ostatni raz byłem w takiej samej sytuacji w niezapomnianym roku 1905 gdy byliśmy w okrążeniu. Nasz niezapomniany kapral Jedziniak wysłał mnie na ochotnika na zwiady abym wyśledził co i z kim robi nasz kolega Sebek Sewastopolski. Podkradłem się nocą na tyły wroga i po długich poszukiwaniach odnalazłem Sebka. Grał on w pchełki z tygrysem ussuryjskim. Oczywiście jako lepszy gracz ograł go do ostatniej pchły, a potem zaczął się strasznie drapać i z krzykiem, w wielkim popłochu wbiegł do naszego obozu. Jego wygrana rozlazła się po wszystkich oddziałach powodując ogólną panikę. Kapral Jedziniak na czele wojska z ogłuszającym rykiem rzucił się do rzeki i w ten sposób wyprowadził cały oddział z japońskiego okrążenia. Data tego brzemiennego w skutki wydarzenia przeszła do historii wojskowości i uznaje się ja jako pierwszą udaną japońską próbą zastosowania broni biologicznej na polu walki.
Maryla: Już by ojciec przestał opowiadać te bzdury. A tu jest luneta. Umyłam ja, bo cały obiektyw upaprany był najprawdopodobniej w dżemie. Że też ojciec widzi coś przez tak brudny obiektyw. Pewnie tylko muchy przylepione do dżemu. Przylatuje ich tu tyle ze śmietnika, że czasami wyglądają jak ciemny bzyczący obłok.
Dziadek: Śmietnik to niezwykle ciekawy obiekt do obserwacji. Widziałem tam wczoraj pannę Ingę przy pracy. Czekaj Marylko, musze nastawić lunetę i sprawdzić czy nie kręci się tam któryś z naszych sąsiadów. O widzę, widzę! To pan Słowikowski w swoim długim ciemnym, wyjściowym płaszczu.
Maryla: W płaszczu w tak upalny dzień? Czy ojciec jest pewny? Godzinę temu widziałam go koło windy, ale wtedy był ubrany tylko w lornetkę zawieszoną na szyi.
Dziadek: Widzę dokładnie co robi... Właśnie na kij od miotły nawija jakąś kolorową szmatę.
Maurycy: Dziwne. Przecież pierwszy maja dawno już minął.
Dziadek: To bardzo ciekawe gdzie, do kogo i po co idzie pan Słowikowski w tak gorący i słoneczny dzień.
Grzegorz: Nam nic do tego. Ostatecznie żyjemy w wolnym kraju i każdy może robić co mu się żywnie podoba nawet w tak gorący dzień jak dziś. On pewnie idzie nad Wisłę opalać się.
Dziadek: Opalać w płaszczu? Przecież to nawet nie jest płaszcz kąpielowy. Wiecie co, wy tu sobie posiedźcie i popatrzcie przez lunetę a ja wyprowadzę Murzyna na spacer. On już dwa miesiące nie wychodził z domu. Niech i on skorzysta z ładnej pogody i trochę sobie pobiega. Murzyn do nogi! A teraz szybko wózkiem do windy!
Grzegorz: Popatrz Marylo ile energii przybyło Dziadkowi po tak krótkim pobycie w trumnie. Aż strach pomyśleć ile w nim będzie sił gdy zamieszka tam na stałe...
Maryla: Przerażające! A ty chciałeś go po śmierci poddać kremacji.
Maurycy: Czy widzicie jak się zrobiło cicho i spokojnie od czasu gdy Dziadek Jacek wyszedł na spacer? Można spokojnie zebrać myśli.
Grzegorz: Nareszcie będę mógł spokojnie przeczytać swoją ulubiona gazetę "NIE", nie w kuchni a w miejscu do tego przeznaczonym czyli w ubikacji.
Maryla: Coś długo ojciec nie wraca. Nie widzę go na podwórku.
Maurycy: Oczywiście, że go tam nie ma bo popędził za panem Słowikowskim. Odnoszę wrażenie, że dziadek Jacek go śledzi. Jest to rzadki przypadek gdy podglądacz jest podglądany!
Maryla: Co za błoga cisza!!!
Grzegorz: Wygląda na to, że długo nie potrwa, bo właśnie widzę jak twój ojciec Marylo wjeżdża na pełnym gazie na podwórko. Jedzie tak szybko, że Murzyn nie może go dogonić i biedny pies został daleko w tyle.
Maurycy: Patrzcie, patrzcie!!! Dziadek Jacek jedzie na przełaj przez trawniki i klomb kwiatowy dozorcy. Jeśli się nie wyrobi na zakręcie, to wpadnie na trzepak. Właśnie zawadził kołem wózka i porysował lakier na samochodzie pani Bożenki. Słyszycie? Włączył się alarm i pan Włodek krzyczy przez otwarte okno. Ciekawe dlaczego dziadek tak się spieszy? Przecież to nie jest rajd Paryż - Dakar, a dziadek nie jedzie przez Saharę! Czuję, że się szykuje gruba awantura.
Pani Bożena: W imieniu prawa proszę otworzyć. Gdzieście go ukryli? A może schowaliście go do szafy. Proszę nie utrudniać przeszukania pracownikowi Urzędu.
Maryla: Ależ pani Bożenko, proszę odłożyć tę siekierę. Naprawdę dzisiaj nie widziałam pana Włodka i nigdzie go nie ukryłam. A zresztą w domu jest Grzegorz. Ja jestem uczciwą kobietą i nigdy w obecności męża nie chowałabym kochanka do szafy, czy pod łóżko!
Pani Bożena: Ja nie szukam tego pantoflarza Włodka tylko tego pirata drogowego pana Dziadka Jacka. Swoim wózkiem zdarł mi cały lakier z boku samochodu. Dopiero wczoraj odebrałam go od lakiernika po ostatniej stłuczce!
Dziadek: Ratunku! Kryć się, kryć się!. Jak to dobrze, że panią tu widzę, pani Bożenko i do tego z siekierą w rękach. Jakby się o mnie pytali to proszę powiedzieć, że ja tu nie mieszkam, pani mnie nie zna, a w ogóle to wyprowadziłem się stąd jeszcze w 1915 roku.
Maurycy: Dziadku, co się stało, żeś tak pędził? Twój wózek to nie samochód rajdowy. Zobacz, powyginałeś szprychy i koła są scentrowane. To prawdziwy cud, że możesz nim jeszcze jeździć.
Dziadek: Cudem jest to, że udało mi się uciec i że jeszcze żyję. Ostatni raz tak szybko uciekałem w niezapomnianym roku 1912 przed mężem Aleksandry Iwanownej Pietrownej. Gonił mnie od St. Petersburga aż do Mławy. Do dziś pamiętam długie, upojne noce spędzone z Aleksandrą Iwanowną. Właśnie przez to wybuchła cała awantura. Z Mandżurii przywiozłem swój ręczny zegarek słoneczny ale nad Newą całkowicie straciłem orientację w czasie, bo gnomon całkowicie się rozregulował podczas Białych Nocy. Myślałem, że jeszcze mam sporo czasu, a tu okazało się, że i zegarek mi stanął. Zazdrosny mąż wrócił z pracy i z rewolwerem w ręku wtargnął do sypialni. Musiałem uciekać przez okno skacząc z drugiego piętra prosto w kłujące krzaki. Och! co to była za wspaniała gonitwa. Niestety, w całym zamieszaniu zgubiłem swój zegarek z piękną, pamiątkową dedykacją od kaprala Jedziniaka i Sebka Sewastopolskiego. Rok później zegar ten został wywieziony nad Morze Czarne i właśnie jego wskazania posłużyły do określenia czasu wybuchu Rewolucji Październikowej i sławnego ataku na Pałac Zimowy. Do dziś tę drogą memu sercu pamiątkę można oglądać w gablocie za szkłem w Ermitażu.
Grzegorz: Wszystko bardzo ładnie, ale co to idiotyczne opowiadanie ma wspólnego z paniczną ucieczką ojca i połamanymi kołami wózka?
Dziadek: Po prostu chciałem wam uświadomić jak bardzo zagrożone jest moje życie.
Maryla: Grzegorzu, weź od pani Bożenki siekierę i stań blisko drzwi. Maurycy, zamknij drzwi na łańcuch, weź lunetę i wyjdź na balkon obserwować czy ktoś nie idzie śladem Dziadka.
Grzegorz: Czy ja w końcu mogę się dowiedzieć od twojego ojca Marylo co spowodowało jego paniczną ucieczkę i zniszczenie, bądź co bądź, wartościowego wózka inwalidzkiego. W końcu jest środek dnia, a my żyjemy w środku cywilizowanej Europy; w wolnym, demokratycznym kraju liczącym prawie 40 milionów światłych i wykształconych, w zasadzie, obywateli. To nie jest jakiś tam dziki Zachód.
Dziadek: To ja wam powiem. Postanowiłem zabawić się w sławnego detektywa Rutkowskiego i śledzić pana Słowikowskiego. Bardzo mnie ciekawiło gdzie i po co idzie z tym sztandarem. Posadziłem Murzyna na swoje kolana i pojechaliśmy całkiem niedaleko, bo tylko dwie przecznice na lewo od naszego domu. Pan Słowikowski podszedł do grupy jakichś kolorowo ubranych panów i zaczął im coś pokazywać. Wzbudziło to wśród nich ogromne zainteresowanie. Ja podjechałem do innej grupy kolorowo ubranych pań. No sami rozumiecie, że to towarzystwo bardziej mnie interesowało. Jedna pani o tubalnym głosie ubrana w czarną skórzaną kamizelkę z metalowymi, błyszczącymi ozdobami spytała mnie czy chce przyłączyć się do parady. Gdy powiedziałem, że chcę, druga powiedziała, że ze zwierzętami tu nie można. Gdy to usłyszał stojący obok pan o aksamitnym głosie powiedział, że jego grupa też mnie nie chce i że on osobiście jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo parady i na pewno nie dopuści do prowokacji szytej aż tak grubymi nićmi. Wokół mnie zaczęli się gromadzić ludzie i z tonu ich okrzyków wyczułem, że lepiej będzie gdy szybko opuszczę to zgromadzenie. W międzyczasie podszedł do nas pan Słowikowski i rozpiął płaszcz, bo chyba zrobiło mu się gorąco na słońcu. Gdy to zobaczył Murzyn podbiegł do pana Słowikowskiego głośno szczekając. Na to stojący obok, z wielkim tęczowym plakatem, pan krzyknął: "Biją naszych" i zamierzył się na Murzyna trzymanym w reku grubym trzonkiem. Ja krzyknąłem:"Biją Murzyna" i popędziłem mu na ratunek. Wtedy stojące obok młode blondynki wyglądające na studentki zaczęły mnie pytać czy to ten Murzyn od poezji afrykańskiej i czy mogą mu się na coś przydać. W tym momencie do parady wmieszała się stojąca obok podgolona młodzież z okrzykami, że nie dadzą zrobić krzywdy biednemu zwierzęciu. Nie wiadomo kiedy wokół mnie zrobiła się kotłowanina na całego. Nagle dostałem transparentem z napisem "Lambda" w głowę tak mocno, że zobaczyłem całą resztę liter alfabetu. Dokładnie tak samo dostał w głowę kolbą karabinu mój osobisty, legendarny dziś dowódca kapral Jedziniak w roku 1905 przy czwartym szturmie Japończyków na Port Artur. Ktoś w zamieszaniu popchnął mój wózek i wpadłem w sam środek bójki. W uratowaniu całej skóry pomógł mi mój niezawodny instynkt samozachowawczy wyrobiony w ciągłych potyczkach i walkach na wszystkich frontach Mandżurii. Kochani, naprawdę sam nie wiem w jaki sposób znalazłem się na naszym podwórku.
Maurycy: Widzę, że dziadek Jacek miał dziś dużo szczęścia, bo rany nie są zbyt poważne. Myślę, że parę zimnych kompresów i wypoczynek wystarczy na pozbycie się wszelkich dolegliwości. Większy problem będzie z wózkiem, bo ktoś urwał cały tłumik, a koła nadają się tylko do wymiany.
Dziadek: Zimne okłady na głowę to głupstwo. Ciekawi mnie tylko, kto będzie płacił alimenty dla Murzyna?

 <<< Poprzedni odcinek  Opowiadania Toma  Następny odcinek >>>