Umiarkowanie. To akurat był nawet po II wojnie tzw. Czesky Koutek. Do tego stopnia, że nawet i msze u Bartłomieja i lekcje w szkole odprawiane były również i po czesku.
Spacer w najbliższej okolicy, wśród ciut głębiej pochowanych czaszek, przynosi ciekawą lekturę, odzwierciedlającą tutejsze historie. Trafić mozna na przykład na panią, dajmy na to, de domo Koudelkovą, primo voto Schmidt, co świat opuściła jako Maciejewska. Albo na lokalną poetkę, piszącą, owszem, po niemiecku. Albo na pomnik chłopaków nazwisk rozmaitych, co do wsi nie wrócili z Wielkiej Wojny.
Trochę ich tam zaczynają przytłaczać pomniki nastawiane przez chcących umocować swoją tożsamość przyjezdnych, obowiązkowy zestaw Jedyny Prawdziwy Papież i jacyś wyklęci, ale to jakoś tak w ostatniej dekadzie dopiero.
Sama pamiętam jeszcze ostatnich autochtonów, panią Trudę szopkarkę i Mariannę, co do kościoła obok czaszek osiemdziesiątparę lat chodziła z Pstrążnej przez las, pieśni pobożne śpiewając, a droga jej wiodła koło moich okien. Po czesku śpiewała, choć po polsku mówiła oczywiście bardzo dobrze.
Poza tym one głównie barokowe przecież, te czaszki