A u nas ciekawostka. Akcja sasanka zaprowadziła nas w długi weekend na wesele. Nie będę tu opisywał rozmiarów, ilości księży, gości itp., a jedynie kilka ciekawostek, które rzuciły się w oczy wytrawnemu (hłe hłe) obserwatorowi.
Błędy zdarzają się wszędzie, ale żeby na tradycyjnym bochenku chleba przeznaczonym dla nowożeńców napisać zamiast daty ślubu 14.08.2017r., datę 17.08.2017r., to już przesada. Wykonawca tłumaczył się co prawda, że to data przydatności do spożycia, ale czy godzi się takie rzeczy mówić w obecności panny młodej?
Z kolei pan młody dostał w prezencie roczny karnet na mecze Jagiellonii w tym sezonie. Cieszył się jak dziecko, do momentu, kiedy żona wypomniała mu (pierwsze wypominki!), że ma przecież dwuletni zakaz stadionowy.
Pośród świetnie zorganizowanej uroczystości (didżej został przez nas ochrzczony jako młody Bautroczyk) zdarzyło się jednak kilka zgrzytów:
- gdy dziękowano babciom nowożeńców, nie wszystkim spodobało się, że do tańca zagrano melodie z czasów Księstwa Warszawskiego;
- od tradycyjnych oczepin grano już tylko melodie do tańców na rurze;
- kupiona przez dom weselny (ponoć za wielkie pieniądze), maszyna do upuszczania sztućców nie spełniła oczekiwań.
Wyszło także na jaw kilka ciekawostek:
- okazała się, że Elvis nie tylko żyje, ale do tego jeszcze mocno schudł;
- wyjaśniło się, że jest tylko jedno lepsze imię niż Karol – Jan Paweł;
- całą salę porwało wspólne odśpiewanie Jeziora Łabędziego.
Generalnie wesele pozostawiło bardzo dobre wrażenie. Młodzież i nie tylko ona, bawiła się świetnie. Tańczono do upadłego pod niekwestionowanym przywództwem pana młodego. Tańczył rzeczywiście świetnie, nic dziwnego podobno bardzo dużo ćwiczy w hospicjum, gdzie pracuje.
Tak, wiem, ale co ja poradzę, że słabo tańczę?