Rodzina Poszepszyńskich - fanklub im. Kaprala Jedziniaka
Kategoria ogólna => Dyskusja ogólna => Wątek zaczęty przez: Cezarian w 08 Sierpnia 2016, 12:33:41
-
Ponieważ od dłuższego czasu korzystam wraz ze znajomymi z usług pewnego punktu pierwszej pomocy pieczywnej, gromadzi się coraz więcej opowieści związanych zarówno z przesympatycznymi sprzedawczyniami chleba, jak też z klientami. Pomyślałem więc, żeby rozpocząć watek chlebowy, bo przecież panem et circenses. Dzisiaj, jak to się wszystko zaczęło.
Dialog piekarniany.
Powodowany koniecznością dokonania większych zakupów chleba, dla siebie oraz koledze, udałem się do zaprzyjaźnionego sklepu z pieczywem. Tam przywitała mnie nowa ekspedientka, pani sympatyczna, acz wyglądającą nieco zakalcowato. Zastępowała jedną ze stale pracujących w sklepie koleżanek. Podchodzę więc i proszę:
- Trzy chleby pasterskie i dwa staropolskie.
- O! Mam! Mam tyle! Jaki klient, a po co panu aż tyle?
- Wie pani, kolega prosił, żeby mu kupić więcej, bo ma taką małą uroczystość - rocznicę ślubu.
- Naprawdę? To bardzo miłe! Chlebki pokroić?
- Bardzo proszę.
Zaczyna kroić pierwszy pasterski na krajalnicy.
- Ja wiem, czy tak fajnie – mówię - Wie pani, on obchodzi rocznicę ślubu z byłą żoną.
- Co pan mówi? Z byłą? Jak to z byłą!!!?
Nieco już drżącymi rękami kroi drugi bochenek.
- A bo on niczego kobiecie nie potrafi odmówić.
- Naprawdę? Jakie to miłe!
- Nie bardzo, wie pani, bo jego aktualna żona nie lubi, jak on obchodzi ze swoją byłą rocznicę ślubu. Nie dość, że sytuacja delikatnie mówiąc niezręczna, to jeszcze musi brać w tym udział.
Tu moja rozmówczyni musiała powtórzyć ułożenie bochenka w krajalnicy.
- Obecna żona? Na rocznicy byłej zony? Pan mnie chyba wkręca? Aaa! Taaaak, dobre, bardzo dobre, muszę to komuś opowiedzieć.
- Zaraz tam wkręca. Obecna żona znakomicie wiedziała, co się święci, bo kolega był już wcześniej trzykrotnie żonaty i obchodzi rocznice ślubu wszystkich swoich byłych i to razem ze swoją obecną.
- Niemożliwe!? Ręce jej całe drżą, pewnie z ciekawości.
- Coś jeszcze pokroić?
- Tak, dwa opakowania pączków serowych. Jak to niemożliwe, żeby jeszcze z tymi trzema kolega miał ślub w tym samym dniu roku, ale gdzie tam. Wie pani, chłopak był młody, głupi, nawet o tak ważnym aspekcie jak data nie pomyślał i to przy żadnym z czterech ślubów!
Tu pani sięga ręką po opakowanie wzmiankowanych pączków i dopiero w tej chwili się orientuje:
- Ale pan mnie wkręcił, pączki bym pokroiła! Jak to przy żadnym z czterech?
- Jak to dlaczego? Przecież kolega obchodzi także rocznicę ślubu z aktualną żoną i wszystkie trzy byłe oczywiście zaprasza… Dlatego musi pamiętać aż cztery daty ślubów, pani sobie wyobraża!?
Nerwowo wbija zakupy na kasę…
- Ale proszę mi powiedzieć, skoro ten pana kolega ma trzy byłe żony i hahaha, jedną aktualną, to dlaczego pan kupuje mu chleb?
- Widzi pani i tu trafiła pani na mój dramatyczny epizod w życiu kolegi. Otóż moja obecna żona to jedna z byłych żon mojego kolegi. Dwie reklamówki poproszę i do widzenia.
- Eeeee, do widzenia.
-
Czy dostałeś zniżkę za taką duszeszczypatielną historię? A przynajmniej za hurt?
A pani zakalcowata, bo mało rumiana? Widać, że nowa, bo takiej, co z niejednego pieca chleb kroiła, to by się ręce nie zatrzęsły.
-
Tymczasem w sklepiku, wątek czterech żon mojego kolegi nie wygasa:
Stoję przed kasą, kupuję chleby sobie i koledze. Sprzedawczyni pakując chleb do torebki foliowej zmyślnie ją zawiązuje w pętelkę. Dziękuję jej w imieniu kolegi, który lubi podjadać piętkę, czy jak on to nazywa, dupkę. Wymówiwszy te słowo, odwracam się do starszej pani stojącej za mną w kolejce i przepraszam, że powiedziałem dupka (od razu było widać, że ta pani to nie Stefan). Ta z perlisto-frywolnym uśmiechem mówi, „ho ho, ale nic nie szkodzi”, a jej oczy zdają się pełne tych no…kur…, chochlików, czy innego owsa. W takim razie zdecydowałem się na wyjaśnienie: wie pani, mój kolega miał 4 żony i w związku z tym, jak sam twierdzi, 8 piętek i 4 dupki, więc świetnie wyczuwa różnicę. Wesołości nie ma końca, a atmosfera rozluźnia się do tego stopnia, że na pytanie, jak nazwać końcówkę kiełbasy, starsza pani, z tym samym uśmiechem mówi: chyba ogonek?
-
Czy to można obejrzeć gdzieś na jutubie? ;D
-
Ogonek? Ja bym pojechała od razu po staropolsku...
Na przykład - chwościk :D
-
Bardzo dobry pomysł, jednak pani mówił mocno ad hoc... ;) Przy okazji zapomniałem dodać, że w tym samym lokalu, obok zaprzyjaźnionego sklepu z pieczywem, jest jeszcze sklep mięsny o wdzięcznej nazwie "U Rzeźnika". Sami rozumiecie, że jest to dla mnie większa prowokacja niż dla kibola widok policjanta podczas meczu?
-
W znajomym sklepie z pieczywem znowu ciekawe rozmowy. Dziewczyna przede mną kupuje kilkanaście bochenków chleba i układa je po kolei na pustym (bez dziecka) wózku dziecięcym. Pytam, jak wytłumaczy dziecku, że ono musi na piechotę, a w wózku jedzie chleb? Okazuje się, że to nie jedno, a trójka dzieci. Szybko wspólnie dochodzimy do wniosku, że lepiej jak dzieci jedzą stojąc, niżby miały głodować na siedząco.
W tym kontekście nie budzi specjalnego zdziwienia odpowiedź na pytanie dlaczego ojciec trójki tych dzieciaczków wozi je taksówką?
Bo 1000 zł piechotą nie chodzi i nie będzie chodzić.
-
Dzisiaj o pewnej trudnej sprawie rodzinnej. Żona kolegi każe mu kupować chleb babuni. Wszystko jedno: ciepłą babunią, czy zimną. Tymczasem kolega jest smakoszem chleba pasterskiego, którego jego żona wręcz nie trawi. Dlatego w dni, kiedy przynosi do domu chleb – poniedziałki, środy i piątki, żona sprawdza, jakie pieczywo kupił i co wnosi do domu. Pozostają mu wiec wtorki i czwartki, kiedy po cichu przynosi do domu chleb pasterski. Czasami prosi o przemycenie chleba odwiedzających go znajomych, którym wcześniej po kryjomu daje zakupiony bochenek. Jedzą go potem wraz z synem w konspiracji przed małżonką. W razie wsypy, syn – oczko w głowie mamy, świadomy bezkarności - bierze wszystko na siebie. Niestety, żeby działała, metoda nie może byś stosowana zbyt często, bo żona kolegi zacznie coś podejrzewać. Żeby niewiarygodną sprawę kupowania przez syna chleba choć trochę uprawdopodobnić, kolega wysłał go więc na studia prawnicze, mimo, że tego ciągnęło na Politechnikę. Wydział prawa jest bowiem bardzo blisko wiadomego sklepu z pieczywem.
-
Ja zawsze wiedziałam, że na prawo to nikt nie idzie bezinteresownie...
-
Ja zawsze wiedziałam, że na prawo to nikt nie idzie bezinteresownie...
W sensie, że syn i ojciec dostaną zniżki na chleb?
-
A w każdym razie będą mieli bliżej. I w razie czego łatwiej będzie przeprowadzić sprawę rozwodową mając prawnika w domu...
-
Czegoż to się człowiek nie nauczy w sklepie z pieczywem? Zachodzimy dzisiaj z kolegą za wiadomą potrzebą, a tutaj przed nami stoi pewna pani w średnim wieku, ubrana „po biurowemu”, czyli bez ciepłego okrycia. Biorąc pod uwagę listopadową aurę, może to oznaczać tylko jedno, wyskoczyła z jakiegoś pobliskiego lokalu. I rzeczywiście, pani z PZU. Natychmiast chciała nas zaprosić na przedstawienie korzystnej oferty ubezpieczeń.
I tu ciekawostka, otóż okazało się, że pani właśnie ubezpieczyła swojego syna (pierwszy rok studiów) od… starego kawalerstwa. Na pytanie, czy nie za szybko, wyjaśniła, że im wcześniej, tym są niższe składki. Zamarliśmy, ale kolega całą drogę ze sklepu zastanawiał się, czy nie ubezpieczyć swojego syna, który zupełnie przypadkowo jest w tym samym wieku. Córka już zdecydowanie za stara, 21 lat.
-
I tu ciekawostka, otóż okazało się, że pani właśnie ubezpieczyła swojego syna (pierwszy rok studiów) od… starego kawalerstwa. Na pytanie, czy nie za szybko, wyjaśniła, że im wcześniej, tym są niższe składki.
Jak w każdym ubezpieczeniu najciekawsze z pewnoscią było to co drobnym drukiem... Podejrzewam że w tym przypadku (par. 397, podpkt. 34 ust. Q lub podobny) wystarczy jednorazowe udokumentowane przyuważenie z jakąś panią i po świadczeniach.
-
Jak w każdym ubezpieczeniu najciekawsze z pewnoscią było to co drobnym drukiem... Podejrzewam że w tym przypadku (par. 397, podpkt. 34 ust. Q lub podobny) wystarczy jednorazowe udokumentowane przyuważenie z jakąś panią i po świadczeniach.
Oczywiście przyuważenie w sytuacji dwuznacznie jednoznaczniej lub, co jeszcze gorsze, jednoznacznie dwuznacznej?
-
Tymczasem w zaprzyjaźnionym sklepie z pieczywem ciągłe niespodzianki. Dzisiaj przemiła pani ekspedientka tłumaczyła klientce, który chleb jest najlepszy na wyleczenia dziecka z nie pierwszych już objawów ospy wietrznej. Niby chore dziecko, a leczy się chlebem babuni. Nie usłyszałem tylko, czy trzeba dodać pajęczynę, czy nie.
-
A to już się nie wsadza do pieca chlebowego na trzy zdrowaśki?
-
A to już się nie wsadza do pieca chlebowego na trzy zdrowaśki?
Nie, to chyba przy odrze albo cholerze.
Nie wiem, wszystko mi się już myli, a może to do Odry wsadza się Cholerę? Muszę zapytać w sklepie.
-
Z niemałym zdziwieniem przed znajdujacą się na osiedlu piekarnią Buczek (dość popularna w K.u.K. Krakau sieć choć nie tak popularna jak wszechobecny Awiteks) zauważyłem następujacy stojak reklamowy:
- Rozjaśnianie
- Balejaż
- Hybrydy (!!!)
Nie wskazywał na żaden konkretny kierunek wiec albo jakiś obuz przestawił albo... nie. Niemożliwe. Ja tu mięso mam!!!
-
- Rozjaśnianie
- Balejaż
- Hybrydy (!!!)
Nie wskazywał na żaden konkretny kierunek wiec albo jakiś obuz przestawił albo... nie. Niemożliwe. Ja tu mięso mam!!!
Bardzo ciekawe. Czy takie usługi robią w odniesieniu do każdego chleba lub bułki lub czasopism?
Co zaś do mięsa, to w "naszym" sklepiku też mają mięso. Sprzedaż prowadzi sklep o wdzięcznej nazwie "U Rzeźnika".
-
Kiedyś w piekarni to był uczciwy (?) chleb i bułki. Co najwyżej jeszcze kajzerki, albo szneki. A dzisiaj jakieś ciabaty, fokacie, krułasanty, balejaże, hybrydy...
-
W "naszej" to i jogurcik można do bułeczki kupić i masełko...
-
A balejażyk?
-
A u nas wędliny, choć chyba bez rąbanki.
-
Tymczasem w zaprzyjaźnionym sklepie z pieczywem dzisiaj wielkie poruszenia. Córka jednej z pań-sprzedawczyń jest na pierwszym roku studiów i właśnie miała pierwsze zaliczenie. Mama w zasadzie już biegła do domu, nie mogąc się doczekać wiadomości, jak jej poszło? Czy będzie babcią, czy nie?
-
Bo może tylko żoną/partnerką życiową dziadka?
-
Jesteś bliżej zagadnienia, "nić" wydaje się na pierwszy rzut igielnego ucha. Otóż mój kolega (ten od problemów sercowych) wysłuchując opowieści pani ze sklepu z pieczywem zdenerwował się co nieco, bo jego syn także ma teraz pierwsze zaliczenia. I kto wie, może kolega także zostanie babcią? Jak sam mówi, żona nie chce być babcią, żona dziadka także nie wchodzi ponoć w grę. A ktoś przecież w rodzinie musi?
-
Spoko, niech się nie denerwuje. Znam dziadków, którzy świetnie się sprawdzają w roli babci.
-
Tymczasem w zaprzyjaźnionym sklepie z pieczywem ciekawostka z sennika dla dorosłych, ale…
Jedna z zaprzyjaźnionych pań sprzedawczyń ostatnio jedynie rzutem na taśmę nie spóźniła się do sklepu do pracy. Powód? Śnił się jej nasz kolega, specjalista od problemów sercowych, nie tylko własnych i nie tylko od erekcji serca. Otóż, śnił się jej tak akuratnie i tak wyraziście, że nie chciała się obudzić, żeby… nie… ten… tego… przerywać stosunku.
A wniosek z tej historii jest taki, że sen to potęga, bo potrafi przezwyciężyć nawet poczucie obowiązku.
-
Tylko... czy to aby na pewno był sen? ;)
-
To się okaże za 9 miesięcy?
-
To by był tzw. twardy dowód, ale przecież sądowi wystarczą i same poszlaki, nieprawdaż ;)
-
Akurat w tym wypadku...
-
A u nas piekarniana ciekawostka. Choć, czy na pewno piekarniana? Może to pouczająca opowieść o tym, jak należy uważać na słowa?
Kolega wybrał się dzisiaj na urlop. Jadąc na lotnisko wraz z żoną dzwoni do mnie, żeby o ty i owym pogadać. Rozmawia z samochodu przez zestaw głośnomówiący. Dyskutujemy o tym i owym, bidibiddibi, bidibiddibi. Na koniec, jak w „sękowym” skeczu kabaretu Dudek, nieszczęście podkusiło mnie do żartu i zapytałem, czy w tym tygodniu kupować mu jak zwykle chleb? W poniedziałki i środy po jednym, w piątek dwa? Na to odzywa się lodowatym głosem małżonka kolegi: jak to w piątek dwa? A komu ty kupujesz w piątki drugi chleb? Od razu stało się jasne, że żadne dalsze tłumaczenia nie miały sensu, więc czym prędzej pożegnałem się i rozłączyłem. Obawy o kolegę jednak pozostały…
Czy jeszcze go kiedyś zobaczę?
-
Może w piątki pieką mniejsze chleby?
-
I myślisz, że jakakolwiek żona by tego nie zauważyła?
-
Ja się nie znam, ja kupuję tylko w soboty...
-
W szabas? :o
-
W sobotę po zachodzie słońca już jest po szabasie.
-
A kto mu sprzeda po zachodzie słońca?
-
Dzisiaj o nietypowym obiedzie.
Dosyć często – co chyba nie powinno dziwić – wychodzimy z pracy na tzw. lunch, choć wolimy określenie obiad, bo lunch kojarzy się z linczem. Zaprzyjaźniona restauracyjka znajduje się tuż za rogiem, prawie po drodze do ulubionego sklepu z pieczywem. Wchodzimy tam wczoraj z kolegą, specjalistą od erekcji serca, a tam… atmosfera, że powiesiłbyś w powietrzu cały kołczan siekier. Iskrzy nie tylko od wolnego ognia szybko buchającego w piecu od pizzy. Próbujemy coś zamówić, ale jak grochem o piec (z wzmiankowana pizzą). Z zaplecza wypada szefowa kelnerek i bucha żarem, to znaczy wybucha na obsługę, potem biegnie do klientów, coś tłumaczy podniesionym głosem. Jak już przeszedł nam pierwszy strach, obserwujemy zdarzenia z coraz większą ciekawością. I oto wychodzi z zaplecza - także podirytowana - szefowa kucharek, patrzy na nas i pyta, czy cos podać. Tłumaczymy:
- Spokojnie, czekamy na przyjęcie zamówienia już dwie godziny, to możemy jeszcze chwilę poczekać.
- Jak to dwie godziny? - Pyta szefowa.
- Przecież jesteśmy stałymi klientami i rozumiemy. Jakby pani przyszła do nas do pracy i musiała poczekać dwie godziny to pani by także zrozumiała i spokojnie poczekała, prawda? Znamy się przecież nie od dzisiaj.
- A gdzie panowie pracują? Pyta z coraz bardziej zaciekawiona miną.
- W areszcie…
Obiad mieliśmy w 30 sekund. Niestety, kolega tak się rozochocił, że wychodząc powiedział:
- Jakby pani chciała być obsłużona szybciej, to proszę zadzwonić.
I gdzie teraz pójść na obiad?
-
Do aresztu?
-
Słabo karmią.
-
I kami nie ma.
-
A i chleb słaby. Ale poza tym same atrakcje, zwłaszcza podczas przesłuchania.
-
Bułki paryskie.
Sam nie wiem, czy wydarzenie zaliczyć do wątku sportowego, czy piekarnianego, czy zaćmień zawodowych. Otóż na ostatnim treningu kapitan i dobry duch naszej drużyny, nomen omen Cezar, zapowiedział wszem i wobec, że przestaje jeździć do Lidla do Poznania. Tu warto wyjaśnić, że od kilku lat, prawdopodobnie z podpuszczenia połowicy, jeździ z nią raz-dwa razy w tygodniu do Poznania do Lidla, bo tam ponoć lepszy wybór. Do tej pory tłumaczył się imperatywem kategorycznym ze strony małżonki, jednak teraz prawda wyszła na jaw. Okazało się otóż, że w Lidlu podrożały z 0,35 na 0,37 groszy ulubione bułki paryskie Cezara. I nie opłaca mu się już jeździć, jako że kupuje tylko 6 bułek, bo jak kupi 7 to ta ostatnia zawsze czerstwieje.
-
W Poznaniu kupuje się bułki poznańskie a nie paryskie. Ze względu na odległość co się dziwić, że jeszcze zanim dotrą do sklepu już są czerstwe.
-
Bułki paryskie.
Sam nie wiem, czy wydarzenie zaliczyć do wątku sportowego, czy piekarnianego, czy zaćmień zawodowych. Otóż na ostatnim treningu kapitan i dobry duch naszej drużyny, nomen omen Cezar, zapowiedział wszem i wobec, że przestaje jeździć do Lidla do Poznania. Tu warto wyjaśnić, że od kilku lat, prawdopodobnie z podpuszczenia połowicy, jeździ z nią raz-dwa razy w tygodniu do Poznania do Lidla, bo tam ponoć lepszy wybór. Do tej pory tłumaczył się imperatywem kategorycznym ze strony małżonki, jednak teraz prawda wyszła na jaw. Okazało się otóż, że w Lidlu podrożały z 0,35 na 0,37 groszy ulubione bułki paryskie Cezara. I nie opłaca mu się już jeździć, jako że kupuje tylko 6 bułek, bo jak kupi 7 to ta ostatnia zawsze czerstwieje.
Tą siódmą czerstwą mógłby wykorzystać przy robieniu kotletów mielonych, zawsze może też kupić kury i je karmić. Tylko że pewnikiem będą mu przechodziły na drugą stronę drogi. I zamiast pędzić na basket, będzie nasz Cezar całymi wieczorami rozkminiać po co one to robią.
-
Okazało się otóż, że w Lidlu podrożały z 0,35 na 0,37 groszy ulubione bułki paryskie Cezara.
W Poznaniu? A to sknery...
-
Chyba wątek piekarniany będzie najwłaściwszy, kieliszek chleba to ciągle chleb!
Dobra karma.
I mamy kolejny przykład, że dobra karma zawsze wraca. Byłem tego „osobistym” przykładem. Otóż w sobotę wraz z małżonką kupujemy, jak w każdy weekend, w Biedronce 18 sztuk 0,7l flaszek wódki. Lubimy sobie czasami wypić herbatkę z prądem i malinkami to i szybko się zużywa. Ładuję cały karton flaszek (12 butelek) i resztę stawiam na tzw. „luzaku”. I zaczyna się rozmowa z – od razu widać – fachowcem, który stoi za mną.
- A dlaczego bierze pan 0,7l a nie litrowe?
- Panie, a kto tyle wypije?
- Może i tak, a w takim razie, dlaczego nie 0,5l?
- A co ja, sam będę pił? Wie pan przecież, co to jest NIC – pół litra na dwóch. 0,5l to tylko do lustra.
Mój rozmówca ochoczo się ze mną zgadza, dochodzimy do kasy, pokazuję na karton i podając do zeskanowania jedną butelkę 0,7l mówię 18 takich samych. Pani odfajkowuje to na kasie… i w tym momencie mój „zaprzyjaźniony” rozmówca mówi:
- Panie, przecież pan wziąłeś karton z butelkami 0,5l!
Miał rację, udało się poprawić. Jednak dobrzy ludzie rodzą się na kamieniu. Z flaszką.
-
Miałeś szczęście, przecież żona by ci tego nie wybaczyła ;D
-
Ciekawostka ze sklepu piekarnianego. Stoję w krótkiej kolejce, a przy kasie płaci kobieta z potężnych rozmiarów wózkiem. Nie, nie inwalidzkim, jak zapewne wszyscy od razu pomyśleli i to nie dlatego, że nie ma (?) inwalidzkich wózków dla bliźniaków. Pewnie są, ale tu chodzi o takiż wózek dziecięcy. Zadaję więc naturalne pytanie: - Ma pani taki duży wózek i kupuje pani tylko pół bochenka chleba?
Dziewczyna spojrzała na mnie cała zaczerwieniona, wyjęła z wózka jedno dziecko i wręczając je sprzedawczyni poprosiła o 9 kolejnych bochenków chleba, do tego pokrojonych. - Mąż przyjdzie po dziecko, jak wróci z pracy - zakończyła.
Cała sytuacja spowodowała, że nieco oszołomiona ekspedientka wydała chleb i resztę, a przyjęła dziecko. Zaaferowana zaczęła szukać miejsca, gdzie je położyć i można powiedzieć ze sporą dozą pewności, że mój okrzyk: - Nie na krajalnicę! – uratował nie tylko sytuację.
Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, bo chleb był świeży.
-
Strach z tobą chodzić na zakupy...
-
Strach z tobą chodzić na zakupy...
To zależy, jaki masz wózek. A poza tym jeden bliźniak został uratowany. Mam nadzieję, że to dobrze wróży na przyszłość?
-
Pomoc niejedno ma imię.
W piątek tradycyjne zakupy chlebowe, ot trochę pasterskiej babuni. Przede mną stoi starsza, bardzo elegancko ubrana kobieta: podomka, chciałem powiedzieć wystawny płaszcz, rękawiczki, kapelusz, szpicruta, buty z ostrogami…, jakby wybierała się na wyścigi w Ascot, a nie po chleb.
A jednak kupuje, trzyma w dłoniach dwa bochenki i już jej rąk brakuje, żeby otworzyć portmonetkę i zapłacić. Widząc zbłąkanie na jej twarzy oferuję pomoc w potrzymaniu chleba. Z ulgą ją przyjmuje, płaci i… zaczyna się awantura. Co prawda podpisaliśmy - jak zawsze w takiej sytuacji - protokół przekazania bochenków, ale były one tak cienko pokrojone, że wpisując liczbę kromek pomyliliśmy się o jedną. Awantura sięgnęła niemal zenitu, zaczęły padać epitety ze stajni w Ascot, a określenie „koniokrad” było najłagodniejsze. Całą sytuację na chwilę rozładowała ekspedientka dorzucając torebkę suchych okruszków z krajalnicy. Na chwilę bo po co mówiła, że to dla konia?
-
A co ty - koń jesteś?!
-
Wszawica...
Sprzedawczyni ze sklepu z chlebem miała operację na oba nadgarstki (cieśń nadgarstkowa). Teraz boi się, że będzie miała wszawicę, bo nie wie, kiedy nadgarstki będą się nadawały do mycia głowy, a zrobiła oba na raz, żeby było taniej i żeby nie czekać w NFZ.
-
E tam, starczy poprosić męża, żeby wprawną ręką ogolił.
-
A jak nie ma? Albo mąż się boi o siebie, myśląc o reakcji żony?
-
Niech nie wypuszcza brzytwy z ręki.
-
Niech nie wypuszcza brzytwy z ręki.
Ja go znam z opowieści, to ciapa, on się boi brzytwy jak ognia.
-
Znaczy - brodata ciapa?
(https://i.sadistic.pl/pics/f8297724f0ac.jpg)
-
To tylko potwierdza, że odejmowanie nie jest przemienne.
-
Nowy Rok, a w sklepie z pieczywem już nie zasypują bułek w popiele. Mają tam natomiast mnóstwo stałych klientów. Dzisiejszy przykład był symptomatyczny. Stoję w kolejce, na której początku znajduje się nie pierwszej daty i nie pierwszej świeżości pan. Mówi do sprzedawczyni, że potrzebuje kruchych ciasteczek na zagrychę. Ekspedientka chyba nie przez przypadek pyta: jak zwykle 300 deka, po 100 deka na pół litra czystej? „Tak jest!” z zadowoleniem potwierdza klient. „To może weźmie pan jeszcze jedną tańszą białą bułeczkę do flaszki kolorowej?” Wziął, a ja po raz kolejny zadumałem się nad tak zwaną dźwignią handlu, bo przecież i alkohol, i chleb mają podrożeć…
-
U mnie już chleb podrożał o 15%. A jeszcze w Sylwestra ekspedientka namawiała, żeby kupić więcej po starej cenie...
-
Normalne, ja kupiłem kilkanaście kilogramów i zamroziłem, jak podrożeje, do odmrożę i będę jadł tańszy.
-
Normalne, ja kupiłem kilkanaście kilogramów i zamroziłem, jak podrożej, do odmrożę i będę jadł tańszy.
Jak tańszy to i smaczniejszy?
-
Ech, wy, co tam chlebek, alkoholu trza było na zapas kupić?!
-
Ech, wy, co tam chlebek, alkoholu trza było na zapas kupić?!
Oczywiście, to elementarne, tylko alkohol krócej stoi niż chleb, mimo, że teoretycznie nie czerstwieje.
Normalne, ja kupiłem kilkanaście kilogramów i zamroziłem, jak podrożej, do odmrożę i będę jadł tańszy.
Jak tańszy to i smaczniejszy?
Jak był dobry rocznik chleba, to trzeba to wykorzystać.
-
Ech, wy, co tam chlebek, alkoholu trza było na zapas kupić?!
Oczywiście, to elementarne, tylko alkohol krócej stoi niż chleb, mimo, że teoretycznie nie czerstwieje.
Normalne, ja kupiłem kilkanaście kilogramów i zamroziłem, jak podrożej, do odmrożę i będę jadł tańszy.
Jak tańszy to i smaczniejszy?
Jak był dobry rocznik chleba, to trzeba to wykorzystać.
Ba... Ale czy ziarno pochodziło z południowego stoku z niezbyt kwaśnej gleby?
-
I czy z tego ziarna była mąka?
-
Ech, wy, co tam chlebek, alkoholu trza było na zapas kupić?!
Stefek sam produkuje chlebek, to może i ..........
-
Ech, wy, co tam chlebek, alkoholu trza było na zapas kupić?!
Stefek sam produkuje chlebek, to może i ..........
Sam je? Nie, do tego by się nie posunął.
-
No właśnie. Naprawdę wystarczy odrobina wiedzy i dostęp do odpowiedniego surowca...
Tylko komu by się chciało co dzień piec chleb?
-
Co dzień to nie, ale dwa razy w tygodniu.
Zresztą nawet po tygodniu chleb jest lekko suchy, ale bardzo dobry.
Mąki (żytnia, pszenna, razowa, orkiszowa), sól, woda, zakwas. I tyle!
Ciasto rośnie 4-5 godzin i do pieca na 77 minut. Może być mak.
Smasznego.
Edit
Trzy miesiące kombinowania i proporcje znalezione.
Od Lata nie kupiłem chleba.
-
Dobra, dobra, a co z alkoholem?!
-
A to spoko, raz a dobrze po zbiorach nastawić, potem przepędzić i do piwniczki schować...
Znaczy, tak słyszałam ::)
-
Od Lata nie kupiłem chleba.
A od Bońka?
-
Dobra, dobra, a co z alkoholem?!
Z alkoholem? 1410. Sprawdzone proporcje 😉
-
O, to znam. Czternaście kilo śliwek...
-
Od Lata nie kupiłem chleba.
A od Bońka?
;D
-
Od Lata nie kupiłem chleba.
A od Bońka?
A ci znowu o PZPN?
-
Stefan zaczął!
-
Od Lata nie kupiłem chleba.
A od Bońka?
A ci znowu o PZPN?
Lato jest że Stali Mielec.
-
A to nie dzisiaj Fasiol świętuje męczennika Stefana?
-
Od Lata nie kupiłem chleba.
A od Bońka?
A ci znowu o PZPN?
Lato jest że Stali Mielec.
Stal musi być koniecznie z Mielca? A wiosna? Z czego jest zrobiona, także ze stali?
-
Stal musi być koniecznie z Mielca? A wiosna? Z czego jest zrobiona, także ze stali?
Wiosna jest z baziów.
A to nie dzisiaj Fasiol świętuje męczennika Stefana?
Początek roku a Stefan już taki umęczony?
-
A to nie dzisiaj Fasiol świętuje męczennika Stefana?
Początek roku a Stefan już taki umęczony?
Stefek, o czym nas lojalnie informował wieki temu, zawsze na początku roku jest zmęczony i ma tak zwaną chandrę. Trwa to chyba do momentu, aż zabije pierwszego świstaka, przepraszam, komara.
-
... pzpn!
-
Stal musi być koniecznie z Mielca? A wiosna? Z czego jest zrobiona, także ze stali?
Wiosna jest z baziów.
A to nie dzisiaj Fasiol świętuje męczennika Stefana?
Początek roku a Stefan już taki umęczony?
Bo słyszałem, że u Was to tak co roku na Święta?
-
Nieprawda. Nie ma u mnie co roku Stefka na święta. :)
-
Nieprawda. Nie ma u mnie co roku Stefka na święta. :)
U mnie także nie, choć w tym roku prawie był.
-
Nieprawda. Nie ma u mnie co roku Stefka na święta. :)
U mnie także nie, choć w tym roku prawie był.
Kurczę, pamiętam że mnie nosiło, ale aż tam?
-
Nieprawda. Nie ma u mnie co roku Stefka na święta. :)
U mnie także nie, choć w tym roku prawie był.
Kurczę, pamiętam że mnie nosiło, ale aż tam?
Co się dziwisz? Przed Wigilią człowieka nosi, żeby wyjść, nieprawdaż?
-
To ja wam przypomnę, 9-go, co prawda nie w każdej parafii ale: http://www.wiadomosci.cerkiew.pl/wydarzenia.php?id_n=511
-
Stefan to ten sam co Szczepan?
To ma sporo na głowie...
(https://wf2.xcdn.pl/files/19/12/26/345471_4gUm_ittico_del_14762C_s._stefano_83.jpg)
-
To ja wam przypomnę, 9-go, co prawda nie w każdej parafii ale: http://www.wiadomosci.cerkiew.pl/wydarzenia.php?id_n=511
Nie wiem, czy wiesz, co proponujesz? We wzmiankowanych parafiach pasterka, czyli jutrznia, jak trwa 3,5h to wszyscy cieszą się, że błyskawicznie...
-
No, Fasiol ledwo przeżył...
-
No, Fasiol ledwo przeżył...
Bo z głodu nie wytrzymał i rzucił się na prosforę...
-
Pro... co?
-
Co ja się z wami mam. Długo w nocy to jest na Wielkanoc, pasterka coś z 1.5 h. A prosfora z dżemem palce lizać.
-
Biorąc pod uwagę ostatnie doświadczenia, to ja się już zaczynam o ciebie martwić.
To kiedy mamy nasłuchiwać wiadomości z SORu?
Znaczy - Wielkanoc kiedy wypada?
-
Jeszcze nie sprawdzałem ;D
-
Jeszcze nie sprawdzałem ;D
To sprawdź, bo od razu kolejkę na SORze byś zamówił.
-
19 kwietnia.
-
19 kwietnia.
A który szpital ma ostry dyżur?
-
19 kwietnia.
A który szpital ma ostry dyżur?
W Choroszczy.
-
19 kwietnia.
A który szpital ma ostry dyżur?
W Choroszczy.
To przynajmniej i głowę sprawdzą, nie tylko trzewia.
-
I do Jeżewa bliżej.
-
I do Jeżewa bliżej.
No tak, a w kwietniu to i już dzień dłuższy, to może zdążysz z SORu do Jeżewa, jak będzie widno.
-
Smasznego
-
E, wczorajszy.
Ale też dobry.
-
E, wczorajszy.
Sam jesteś wczorajszy
-
Smasznego
Ja wiem! TO JEST KURA! Dla niepoznaki posypana bułka tartą.
-
Smasznego
Aż zapachniało...
-
Smasznego
Ja wiem! TO JEST KURA! Dla niepoznaki posypana bułka tartą.
Takie regionalne drugie danie?
-
Z drożdżami, ta kura, jak mniemam?
-
Z drożdżami, ta kura, jak mniemam?
Z dupą!
Na zakwasie.
To chleb jest
-
Też dobrze, taki smaczny zakalec, znaczy zakwas, z dżemem to ho ho!
-
I zaparcie gotowe? W sam raz na okrężnicę Jeżewa ;D
-
I zaparcie gotowe? W sam raz na okrężnicę Jeżewa ;D
Do końca się nie znam, ale zakwas jest chyba zdrowy na obwodnicę?
Edit
A gdzie pasterski ja się pytam? Znowu nie będzie na kogo głosować.
(https://img.joemonster.org/mg/albums/012020/main_02na_jaki_chlebek_odda_e_sw_j_g_os~4.jpg)
-
Co za maszyna, kiedy się pisało, to się pisało, a teraz znowu się psze, komu to przeszkadza?
Ale ad rem. Zaskoczyła mnie dzisiaj oferta w ulubionym sklepie piekarniczym. Od dawna mają smaczne pączki, a w zasadzie pączusie serowe. A dzisiaj? Proszę bardzo wersja postna, pączusie te same, ale posypane... popiołem z eukaliptusa. Z eukaliptusa, bo popiół z drzewa sykomorowego im się skończył, ale w planach mają ponoć i inne popioły.
-
Ja poproszę z kory kasji, średnio spopielony.
-
Ja poproszę z kory kasji, średnio spopielony.
Medium, czy raczej medium well??
-
Dzisiaj w Trujce chyba w ramach zastępowania dra Rożka wystąpił historyk wypowiadający się na temat Kopernika. Wszak dzisiaj jego urodziny. Na jego, tzn. historyka, stwierdzenie, że Kopernik żył z jakąś niewiastą, co nie jest legendą lecz udowodnionym faktem, a co nie przystoi kanonikowi, redaktora trochę zatkało, po czym stwierdził, że Kopernik opracował recepturę chleba. Bo wydawał mi się za drogi. Ciekaw jestem, który z przedstawionych na memie chlebów jest jego autorstwa 🤔
-
I do tej pory prawdziwie sprawdza się prawo kopernikańskie - chleb gorszy wypiera chleb lepszy, co widać po sklepach i piekarniach.
-
A wódka? Czy wódka gorsza także wypiera wódkę lepszą?
-
Nie wiem, przeszłam na własną walutę.
-
Nie wiem, przeszłam na własną walutę.
Czyli potwierdzasz teorię...
A przy okazji teorii, przypominam, jak to z tą teorią i z Gonzem było:
http://poszepszynscy.info/forum/index.php/topic,1142.msg57366.html#msg57366
-
Nie wspomniałeś w opowieści tylko o tym, że Gonzo nazwany został "słoneczkiem" ze względu na to, iż był centralnym punktem zabawy w słoneczko, jaką Kopernik wraz z innymi kanonikami podczas tej imprezy wymyślił, naukowiec jeden.
-
Wam naukowcom wszystko wokół jednego krąży...
-
Ali to nie tak, słoneczko wymyślono nieco wcześniej: Gonzo prawdopodobnie podczas pewnej neolitycznej orgii wyprawionej z wielką pompą z okazji zabicia stada mamutów wynalazł koło. Choć niektórzy uczestnicy tego … wydarzenia upierali się, żeby koło nazywać słoneczkiem.
-
Tak on topic co w sumie rzadkie (i dobrze); używał ktoś z Was takiej machiny do wypiekania chleba w zaciszu domowym? Coś jak np ta? https://allegro.pl/oferta/automat-wypiekanie-chleba-maestro-mr-751-9932556574 (taj est prawdziwie poszepszyńska bo ma funkcję przygotowywania dżemu!).
-
Ja mam maszynę do robienia chleba marki Grzegorz.
Robi też znakomitą konfiturę z żurawiny.
Oraz posiada wiele innych użytecznych funkcji...
W temacie piekarniczym, to na odpowiednim dziale u lokalnego Niemca znalazłam kajzerki (sic!) opisane jako "bułki z mąki".
Strach zapytywać, z czego te szkopy robią resztę asortymentu.
Bułki były z makiem i domniemywam, że raczej chodziło o brak poszanowania dla tubylczego języka.
Ale cień podejrzenia i, nomen omen, niesmak pozostał.
-
Niemcy od czasu - mniej więcej - 1916 r. mają długą tradycję sporządzania erzaców, więc i bułki mogą być nie z mąki, a z erzacu.
Jest zresztą taka opowiastka o kotletach:
Egzamin w szkole kucharzy. Na pytanie o kotlety odpowiada kolejny kandydat:
- Ile mięsa trzeba na 100 kotletów mielonych?
- W restauracji - 10 kg.
- A gdzie wystarczy 8 kg?
- W barze.
- A 6 kg?
- W fabrycznej stołówce.
- A 4 kg?
- W stołówce szkolnej.
- A 2 kg?
- W stołówce studenckiej.
- A z 1kg?
- Z 1kg to można zrobić 99 kotletów w stołówce żołnierskiej.
- Dlaczego nie 100?
- Bo jak się zrobi 100, to już będą bułki.
To już teraz wiesz Mela, z czego mogą być bułki?
-
Z przeglądu tygodnia?
Tak nazywaliśmy mielone na stołówce studenckiej, zazwyczaj były w piątek.
Jak były dobrze przechodzone, to mówiliśmy "ślizgacze". Nawet nie pytajcie dlaczego.
-
Tak on topic co w sumie rzadkie (i dobrze); używał ktoś z Was takiej machiny do wypiekania chleba w zaciszu domowym? Coś jak np ta? https://allegro.pl/oferta/automat-wypiekanie-chleba-maestro-mr-751-9932556574 (taj est prawdziwie poszepszyńska bo ma funkcję przygotowywania dżemu!).
I owszem, ale kupioną w Lidl-u. Młody swego czasu był dwa lata na diecie bezglutenowej. I całe szczęście, że to ustrojstwo kupiliśmy. Maszyna jak maszyna. Cały problem w przepisie albo w dobrej gotowej mieszance do wypieku chleba. Kiedyś coś takiego w różnych nawet ciekawych wydaniach można było kupić w Piotrze i Pawle. Jednak od kiedy młody może już jeść normalnie to w zasadzie jej nie używamy. No i od czasu, kiedy mamy dobry przepis na ciasto na pizzę...
-
Moja żona coraz częściej myśli o takiej foremce. Ja jestem mniej zainteresowany, bo ciągle smakuje mi chlebek z naszej piekarni "Chleba i igrzysk".
-
"Chleba i igrzysk".
No właśnie. Model Grzegorz potrafi zapewnić jedno i drugie. Te sklepowe to raczej wątpię...
-
Stefek napisałby "zdefiniuj igrzyska", ale ja nie zapytam, obawiam się konsekwencji.
-
Jak to na igrzyskach, dyscypliny są różne...
-
Tak sobie pomyślałem, że - być może - igrzyska to np. razowe bułki?
-
Miedzy innymi.
-
Miedzy innymi.
Pączki bez dżemu! Wtedy nie ma sensu ich obierać.
-
W zaprzyjaźnionym sklepie z pieczywem w związku ze wzrostem liczby zakażeń znowu wprowadzono kwarantannę na chleb babuni. Co robić? Szczepić nie szczepić?
-
Babunię? Już daaaawno!
-
I jeść tylko zaszczepione?
-
W sklepie piekarniczym ciekawy dialog. Zamawiam trzy pasterskie, pokrojone chlebki. Przesympatyczna sprzedawczyni nabija na kasę 18 zł.
- Rozumiem – Mówię przekornie, nawiązując domyślnie do cen sprzed roku – 18 zł, bo cztery trzydzieści razy trzy?
- Jakie cztery? – Odpowiada spanikowana i chyba niedosłysząca sprzedawczyni – Zapakowałam trzy! Wyrywa mi torbę z pieczywem i dokładnie liczy bochenki.
- Ale 4,30 razy trzy - Dopytuję?
- Jakie 4,30? Sześć - replikuje!
- Jakie sześć? Przecież są trzy bochenki?
Na szczęście płaciłem kartą, więc nie próbowaliśmy dalej wyjaśniać ilości bochenków i ich ceny, bo kto wie, może premier by się zainteresował?
-
To ty jak premier? Nie wiesz po ile chleb???
-
A bo to cholera wiadomo? Co jeden to inaczej.
-
I z dnia na dzień zmiany, zmiany, zmiany.
-
A bo to cholera wiadomo? Co jeden to inaczej.
Ale nigdy taniej.
-
Na Orlenie ciągle taniej ;)
-
Żytni 100% mają?
-
Zaraz, Fasiol zawsze mówi, że na Orlenie tankuje za 50 złotych i nie interesuje go zmiana cen benzyny. Może tak samo zrobić z chlebem? Kupować za 20 zł?
-
I stało się! Chleb potaniał! Dzisiaj kupiłem pasterski o 20 gr taniej niż w ubiegłym tygodniu! Co teraz robić, przecież to musi... eeeee, tego.
-
Przypomnij sobie ile kosztował rok temu.
-
Przypomnij sobie ile kosztował rok temu.
Pamiętam, ba ciągle stawiam, że do końca roku dojdzie do 7 złotych. Zobaczymy.
-
A masełko do chlebka po ile?
-
Też po 7?
-
Też się przyłączam do zapytania. Po ile sztabka?
-
Dobre pytanie, finuu po 6-7 zł, ale o szczegóły trzeba by premiera zapytać. Wychodzi jedno masło na jeden bochenek?
-
Może ty kupujesz w sklepie/piekarni typu "wszystko po 7"?!
-
Może ty kupujesz w sklepie/piekarni typu "wszystko po 7"?!
Nie, masło kupuje w innym sklepie. Chyba, że żona zrobi, wtedy nie kupuję.
-
Nie, masło kupuje w innym sklepie. Chyba, że żona zrobi, wtedy nie kupuję.
Taka niewiasta to skarb. Mnie z kuzynką babcia nieraz zapędzała do czegoś pożyteczniejszego niż buszowanie w okolicznych lasach tzn konkretnie do ubijania masła właśnie - w takiej maselnicy lvl pro, drewnianej z hmmm... bijakiem (trzeba sobie wymyślić terminologię) z poczerniałego drewna i specjalnym wyłapywaczem chlapania :)
-
To Wasze jesteś specjalista.
A co do cen masła, to dzisiaj ze sklepu, te o którym pisałem poniżej 9.49 zł. Jak tanieć to na całego. Ciekawe, jak lokomotywy?
-
To, że dawno w tym wątku nie pisano, nie oznacza że w sklepie z chlebem i igrzyskami nic się nie dzieje. Zgodnie z logika pandemiczną, przeszliśmy na współpracę zdalną, to znaczy, jak potrzebuję, dzwonię do przesympatycznych pań i proszę o odłożenie paru bochenków. Tak też było dzisiaj, dzwonię i słyszę zakłopotany kłos zboża, to znaczy zbożny głos:
- Panie Czarku, właśnie o panu myślałam!
- O, to miło, a o czym konkretnie pani myślała?
- Żeby pan nie zadzwonił!
- Eeee, dlaczego?
- Bo sprzedałam wszystkie pasterskie!
Miała rację, ustaliliśmy więc, że ja nie dzwoniłem, a ona sama z siebie na jutro odłoży trzy pasterskie.
-
Rozumiem, że jeden będzie dla ciebie, jeden dla Fasiola a ten trzeci?
-
Dla zakłopotanej pani?
-
A ten trzeci na zapas? Wojna jest!
-
O musztardzie było wspomnieć.
-
O musztardzie było wspomnieć.
Nie, od czasu jak zlikwidowali im sklep mięsny (ten od igrzysk), został tylko pan, czyli chleb. Jeszcze bułki, ale bez czasopism.
-
Przyznam, że nie wiedziałem, po co Elżbieta zawsze ciągała ze sobą ten chleb...
(https://img.joemonster.org/mg/albums/092022/main_11ciekawostka_o_zmar_ej_kr_lowej.jpg)
-
Miś Paddington wjął kromkę z kapelusza a dopiero potem królowa przypucowała się ze też ma. W torebce.
-
Ale miś miał, żeby ją rzucić w tłum?
-
To kanapka z marmoladą, oczywiście.
I jeden z najpilniej strzeżonych sekretów koronnych.
Paddington, jako imigrant, miał ją zawsze na wszelki wypadek.
Królowa, jak powiedziała, for later.
Już jej niepotrzebna. Ale kto wie? Może jej zapakowali? Na drogę?
-
Co do tego, czy to chleb... No bo ja wiem... Próbowałam.
Brytyjskie produkty piekarnicze spełniają definicję chleba jedynie w najszerszym możliwym przybliżeniu.
-
Święta prawda, tam chleb owszem można kupić. W polskim sklepie.
-
W Kanadzie w zasadzie podobnie, choć ostatnimi czasy minimalne się poprawiło.