Mam stare, rozklekotane radio.
To znaczy, mam też równie wiekową, ale solidną wieżę, która co rano budzi mnie Trójką.
Ale w sercu domu, w kuchni, szemrze mi poobijany grundig.
Tyle razy spadał z parapetu, na którym stoi, że dziw, że jeszcze dział. Niemiecka solidność.
Ale jakieś uszczerbki na zdrowiu poniósł, na przykład skalę ma zawadiacko przesuniętą na bakier. Pozycja wskaźnika jest więc mocno umowna, a ja rozpoznaję stacje po dżinglach... albo "uchem wewnętrznym". Każda ma swoją barwę. Świdrująco-brzęczące, stanowcze głosy w TOK FM. Miękka, ciepła muzyka RMF Classic. Swojskie RDC, jak rozmowa sąsiadów za oknem. Ciepłe tony znajomych głosów, jakby się wróciło do domu. Trójka.
Czemu mnie naszło na zwierzenia?
Dzisiaj jadąc po skali nie znalazłam Trójki.
Tam gdzie zawsze, ułamek milimetra w prawo od RMF Classic, centymetr w lewo do RDCa, prześlizgnęłam się nad jakimś obcym, bezosobowym głosem. Pokręciłam się w lewo i w prawo, wróciłam... Nie poznałam.
Nie pamiętam, który to z młodszych redaktorów trójkowych opowiadał, jak na początek nie wiedział, jak się ma do słuchaczy zwracać. Starszy kolega poradził: - Mów, jak do ulubionej cioci.
Zadziałało.
Może temu nowemu prowadzącemu Popołudnie też ktoś powinien ten sekret zdradzić?
Bo na razie brzmi jak ktoś obcy w domu...