Bardzo w temacie aktualny Szubzda z Białegostoku:
"Niedaleko opuszczonego przez wszystkich prócz żuli Dworca Białystok Fabryczny tkwi sobie niepozorna budowla. Po uważniejszym przyjrzeniu się okazuje się, że jest to kościół. Jego budowniczowie nie zawracali sobie głowy takimi fanaberiami jak styl architektoniczny. W ogóle podlaskie kościoły nie przesadzają ze stylem. Jest wieża, jest witraż - jest kościół. Najbardziej stylowym przedmiotem, który jest w tym kościele jest ponoć kamień prosto z Księżyca. Jak ten kamień trafił z NASA do parafii przy ul. Kapralskiej w Białymstoku nie wiadomo, ale na pewno kryje się za tym niezła historia.[/size]Kościół nosi wezwanie, które zawsze mnie jakoś przytłacza i przygniata: „Najświętszego Serca Jezusowego”. Jest w tym przyznacie kolosalna dawka dramatycznie dosłownej dewocji, której jakoś nie potrafię oswoić. Zupełnie naturalnie przyswajała ją moja babcia Stefa, wprost uwielbiała modlitwy do Krwi, nowenny do razów, westchnienia do cierni i innego rodzaju gorzkie żale.Kiedyś podczas Debeściaka (taka impreza kabaretowa) udałem się do kościoła Najświętszego Serca Jezusowego w Dąbrowie Górniczej – Strzemieszycach. Mam wrażenie, że ta fraza waży co najmniej tyle co strzemieszycka bazylika, zwana dość ironicznie bazyliką mniejszą. Potężna, gromowładna budowla ze szturmującymi niebo wieżami. Wielkie bazylisko. Opasła katedra. Doniosła i ciężka jak jej tytuł.Pewnego jednak razu w modrą, kanaryjską niedzielę zabłąkałem się pomiędzy stoiskiem z ręcznikami plażowymi i sklepem suwenirowym i był tam taki wesoły, biały domek. I wiecie co to było? Kościół Sagrado Corazon w Las Palmas. Wszedłem i odruchowo spodziewałem się jakichś latynoskich kawałków tanecznych. Ale nawet mimo braku dźwięków rumby, poczułem się tam jakoś dziwnie lekko. Nie jak pobożny katolik na dębowym klęczniku lecz raczej jak taki, by tak rzec, pobożny balonik. I wtedy przypomniała mi się historia proroka Eliasza, który wyszedł na spotkanie Boga i odruchowo zaczął szukać go w druzgocącej skały wichurze, ale Go nie znalazł. I wtedy zobaczył wielkie trzęsienie ziemi. Myślał, że Bóg był w trzęsieniu ziemi. I też Go nie było. Potem rozpętał się wielki ogień. Ale Boga w ogniu nie było. I gdy prorok miał już porzucić dalsze poszukiwania, poczuł jak kosmyki jego brody muska szmer łagodnego powiewu. Dokładnie tego samego, który marszczył toń zatoki koło Las Palmas i dmuchał w nieznośnie żółte ręczniki obok „Sagrado Corazon”.I to jest ten trop!"[/color]