Ciekawostka u nas w pracy. Przychodzę sobie otóż w któryś poniedziałek, a tu śmichy-chichy. Pytam, o co chodzi, a jedna z dziewczyn mówi o innej, która właśnie przeprowadziła się do świeżo wybudowanego domku na peryferiach, że ma tam sąsiadów… swingersów. W pokoju zapadła dłuuugaaa ciszy, w której odezwał się jak grom szept „denuncjatorki” - o cholera, ale palnęłam! Nie otrząsnąwszy się chyba do końca z wrażenia zapytałem naszą „peryferyjną” koleżankę: a skąd ty wiesz, że to swingersi? I na szczęście wszystko się wyjaśniło. Sąsiedzi zaprosili ją i męża, ale ponieważ nie mieli dobrych jabłek, a nasza koleżanka jest fanatyczką jabłek (do tego stopnia, że podczas każdego z 3 głównych posiłków dziennych jej dzieci mogą mieć tylko jedną prośbę: Mamo, czy mogę dostać jeszcze jedno jabłko?), więc szybko poszła do domu. Reszty dowiedziała się od męża, który został u sąsiadów.